KSIĘGA PIERWSZA (ISTIGKEITOWOŚCI)

W DRODZE…

 

Rzut oka na ówczesny stan Europy i Wszech/świata – Ważna nauka o Miłości –
Pierwsze próby podróżowania po Polsce i za granicą – Lot “Bandolocikiem” – Urodzinowa wyprawa z “Kidd Blunt” i Evą oraz Michaelem z “Makiladoras”po Polsce – Romanse – Spór berliński – Miłość – Żale “Dzikiego Lokatora” w nowym zespole wylewane – Początek “Diesel Breath” i szalone wyprawy z nim po Europie.

Ziemio! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak towar:
Na ile cię trzeba wycenić, (aż mnie boli głowa!)
Wie, kto cię sprzedał. Dziś piękność Twą w całej ozdobie
Widzę i opisuję, bo tęsknię po Tobie.

Czarna Gwiazdo, co naszej bronisz Galaktyki²
I na Mlecznej świecisz Drodze! Ty, co skłotowe praktyki³
w Europie ochraniasz z jego wiernym ludem!
Jak mnie dziecko do życia powróciłaś cudem
(Gdy od monotonnej egzystencji, pod Twoją opiekę
nowonarodzony, trzecią podniosłem powiekę;
I zaraz mogłem stopem⁴, wszędzie po Europie
jechać za wrócone życie podziękować Tobie).
Tak nas powrócisz cudem na naszą drogę życia.
Tymczasem ratuj moją duszę od powolnego gnicia
Od tych złych demonów, co kuszą wciąż do picia,
i szeptem namawiają do bezmyślnego tutaj bicia.
Od tych wrót malowanych⁵ sukcesem rozmaitem,
Wyzłacanych społecznym statusem i zaś tym mitem.
O niepowtarzalnej szansie na wspaniałą przyszłość,
gdzie ilość zer na koncie to jedyna miłość
jaką w życiu znamy poza szkolną wiedzą.
Od tych wszystkich głupców, co wciąż cały czas bredzą.
(o najważniejszym sensie tego doczesnego życia:
o nieustannym pędzie naszych tu marzeń zabicia.)

Śród takich status quo powielanych wciąż przez lata
w nie jednym kraju stoi i niszczeje stara chata,
a grupa ludzi sama postanawia ją zamieszkać
i bez pomocy rządu są w stanie tam przetrwać.
W takiej właśnie willi stuletniej, opuszczonej
spisuję bohomazy swe życiem naznaczone.
W górach Katalonii, gdzie Orwell⁶ też tu tworzył,
na samym szczycie miasta mózg mi się otworzył
i rymy zaczął składać jak Mickiewicz Adam⁷
więc dwie dekady życia Wam poopowiadam.
Od czasu gdy z Chełma rodzinnego do Krakowa
przez Berlin i Amsterdam do Sardy, gdzie się chowam
przed kolejną już mutacją Covid 19⁸,
która w jeden miesiąc zabija kilkanaście
milionów ludzkich istnień na całej tej planecie
przyszło wieść żywot d.i.y.⁹ poecie.
Który większość swego życia wiódł poza systemem
co zdecydowanie wpłynęło na jego twórczą wenę.

²Czarna Gwiazdo, co naszej bronisz Galaktyki— Dla skłotersów, anarchistów i outsiderów Czarna Gwiazda jest jak życiowy drogowskaz, symbol i obrońca w nieustannej walce z opresyjnem systemem niszczącym ludzkie życie. [przypis autorski]
³skłotowe praktyki— (Squatting) z ang. zajmowanie pustostanów i przywracanie w nich z powrotem życia. Ruch antysystemowy szczególnie popularny w Amsterdamie od lat 70-tych i Katalonii, później prawie w całej Europie.[przypis autorski]
⁴stopem – auto(stop) – podróżowanie z przypadkowymi ludźmi ich środkiem transportu bardzo popularne w latach dziewięćdziesiątych, (znacznie mniej w XXI wieku) w Europie i nie tylko. [przypis autorski]
⁵wrót malowanych. Malowane wrota (pot.)— obiekt koncentracji zahipnotyzowanego mózgu. [przypis autorski]
⁶Orwell — George Orwell, angielski poeta tworzący “W hołdzie Katalonii” w latach 30-tych w okresie wojny domowej w Hiszpanii. Najbardziej znany z dwóch anty-utopii: “1984” oraz “Folwark Zwierzęcy”. [przypis autorski]
⁷Mickiewicz Adam – ur. na Litwie, międzynarodowy poeta tworzący w latach 1811-1812 “Pana Tadeusza”, którego styl życia stał sie bezpośrednią inspiracją do napisania 210 lat później “Pank Skłoteusza”. [przypis autorski]
⁸Covid 19 — broń biologiczna, śmietelny wirus wywołujący globalna epidemię w latach 2020-2021. [przypis autorski]
⁹d.i.y. (Do It Yourself) — z angielskiego Zrób To Sam, Podstawowa “zasada” ruchu punk, nieuznającego autorytetów, żyjący przekonaniem, że wszystkiego można się, o ile się tylko chce, w swoim życiu nauczyć, czyli tu: domorosły poeta. [przypis autorski]

Właśnie po raz wtóry ustanowiono prawa
zabraniające jeździć gdziekolwiek. Jest obawa,
że wirus rozprzestrzeni się po starym kontynencie
znowu po po pół roku wyczuwa się napięcie.
Wszyscy na ulicach, w publicznym transporcie
zamaskowani tak jak w wojskowym resorcie
Nikt już do nikogo nie wzbudza zaufania
Całe życie sprowadza się do wiecznego czekania
Aż ogłoszą, że granice ponownie są otwarte
latać będzie można, i znów eviva l’arte!
“Nowej normalności”¹⁰ dziesięć już miesięcy
Kwarantanny czas życia i coraz mniej pieniędzy.
Wszystkie małe bary, knajpy są zamknięte
lasy, parki i plaże “cieniem mgły¹¹” objęte
Wyjść na zewnątrz można tylko po zakupy,
z psem lub pozwoleniem od rządowej trupy,
co tylko pokazuje nam bezsilność władzy,
jej własną paranoję gdyż królowie nadzy.

Z każdym dniem nam bliżej tu do Armagedonu¹²
Każdy siedzi w czterech kątach nieswojego domu
Jedyny kontakt ze światem: internet i mass-media
Jedyna oczywista prawda tutaj to tragikomedia
Tym, którzy nie wierzą w “Nowy Porządek Świata”
władza pokazuje jak u Wielkiego brata¹³
wszycy będą żyli, czy chcą tego czy nie,
pod jego czujnym okiem w Panoptikonie¹⁴.

A wszystko się zaczęło zmieniać bardzo szybko
dwie dekady temu, gdy World Trade Center¹⁵ zniknął
z powierzchni USA za sprawą terrorystów,
których adwersarz wspierał tak samo jak nazistów
podczas drugiej wojny fundując im paliwo
do swych samolotów, zbierając ludzkie żniwo.
I tak się właśnie toczy historia “powojenna”.
Druga zimna wojna: kontrola całodzienna.
Pod pretekstem walki ze światowym terroryzmem
oddajemy swoje prawa nieświadomie wszystkie.
Społecznościowe media, na ulicach monitoring
nagrywanie telefonów, protest tutaj jest znikomy.
Nikt już tutaj nie potrafi radosnego życia wieść,
ciągle tylko strach i kłamstwa jako jego główna treść.
Jest na szczęście jeszcze kilka takich wolnych miejsc
na tym świecie, w których ludzie odnajdują sens
życia. Żadna władza nie dociera mimo starań tam
taka utopijna wersja naszej Suum Kuxan¹⁶.

Gdzie spełniamy wciąż marzenia swoje cały czas
odnajdując wolę walki, drzemiącą wgłąb nas
dzięki której mamy siłę, żeby wolnym żyć
a nie tylko na wakacjach o wolności śnić.
Bowiem wolnym jest się wtedy, gdy poznaje rzeczywistość,
i samemu się przekształca ją w nienapisaną przyszłość
A nie czeka na zbawienie, czy sądu ostatecznego
“cudzej łaski albo cudu” oto są słowa Nietzschego¹⁷,
które były wypaczone tam przez totalitarny system,
żeby nikt nie pojął prawdy, żeby mieć sumienie czyste
tylko tak jak w watykanie wszyscy są tam grzesznikami
i od lat manipulują nami, oraz naszymi duszami,
żeby ssać z nas jak najwięcej życiowej energii
która jest głównym paliwem dla naszej materii.
Jako rzecze Tesla¹⁸ przecie o całym Wszechświecie
Wszystko jest energią tutaj, każde nowe dziecię,
które się pojawia jako synteza dwóch innych
zwanych rodzicami, jego egzystencji winnych.

¹⁰ “Nowa normalność” – nazwa używana od 2020r. przez władców najbogatszych państw określająca czas globalnej epidemii śmiertelnego wirusa Covid-19 na całym świecie w XXI wieku. [przypis autorski]
¹¹”cieniem mgły”- sformułowanie użyte przez prezydenta Polski w 2020r. odnośnie Covid-19.[przypis edytorski]
¹²Armageddon – biblijny koniec świata. [przypis autorski]
¹³Wielki brat – niewidzialny bohater książki G. Orwella “1984”, mający kontrolę nad całym światem. [przypis autorski]
¹⁴Panoptikon – określenie perfekcyjnego więzienia, gdzie wszyscy więżniowie są pod stałą 24/h obserwacją. [przypis autorski]
¹⁵World Trade Center – dwie najwyższe nowojorskie wieże w USA na Manhattanie, będące symbolem potęgi USA, zaatakowane i doszczętnie zburzone w terrorystycznym ataku 11 września 2001. [przypis autorski]
¹⁶Kuxan Suum – (dosł.) “Droga ku Niebu, która prowadzi do pępka Wszechświata”, określenie użyte w książce Jose Arguelles’a “Faktor Majów”, definiujące niewidzialne, galaktyczne nici lub włókna życia, łączące zarówno jednostkę, jak i planetę poprzez Słońce z galaktycznym sercem Hunab Ku. [przypis autorski]
¹⁷Fryderyk Nietzsche – niemiecki filozof, konstruktor teorii i pojęcia “Nadczłowieka”. [przypis autorski]
¹⁸Nikola Tesla – serbski fizyk i astronom, kreator m.in. dwufazowego prądu, który całkowicie zmienił życie ludzi na Ziemii. [przypis autorski]

Tak i ja się pojawiłem tutaj czterdzieści lat temu
nie mając pojęcia wogóle (jak większość z nas) czemu.
Dopiero po latach pełnych Miłości i wiary
w siebie przede wszystkim, nawet jakem stary,
w swe marzenia i życiowe cele aż do końca życia.
Ciągle wierny swym zasadom, nie mając do ukrycia
nic, a chcący poznać wszystko, co uczy i rozwija,
żeby tak, jak większość tutaj ciągle nie przemijać.
Bezsensownie i na darmo nie trwonić swego czasu
zrozumiałem swe zadanie pośród całego hałasu,
który ciągle towarzyszy mi tutaj każdego ranka,
gdy tylko otwieram oczy i zaraz włączam panka.
Który oprócz hałaśliwych wrzasków niesie również przekaz
jak poskromić rzeczywistość bez stosowania lekarstw,
jak odnaleźć się w tym świecie, który wciąż marzenia gniecie,
jak nie sprzedać swej wolności za cenę swoich słabości.

Również filmy i lektura ciekawych ksiąg w nas budzi
nasza wyobraźnię, żeby w końcu przestać się już łudzić
i zrozumieć jedną prostą prawdę rządzącą tym światem
gdy rezygnujemy z marzeń, życie staje sie dramatem,
w którym gramy główne role, a akty to nasze wole,
działania, wytrwania, przestania, dążace Wszechświata poznania.
I jeśli, tak jak ja wciąż prawdy poszukujesz
i przede wszystkim sam siebie nie oszukujesz,
to w ciągu kilku kliknięć, ja Ci to gwarantuje,
znajdziesz odpowiedź na wszystko, co tutaj Cię nurtuje.
Sama droga jest nieważna, liczą się tu egzaminy,
które zdane pozytywnie wiodą nas do tej rozkminy¹⁹:
co jest w naszym życiu ważne, a co jest tylko ściemą²⁰?
jak przywrócić sobie balans: naturalnie czy też chemią?
Jak zrozumieć, co to Miłość, pierwszy krok do człowieczeństwa?
Jak nauczyć się wybaczać, żeby ustąpić tutaj pierwszeństwa
wszystkim głupcom na tym świecie, którzy wiedzą wszystko lepiej,
mimo, że to większość z nich cały czas biedę klepie,
może nie tą materialną, lecz na pewno tą duchową
jeśli dotknęło to Ciebie, weź zastanów się nad sobą.

Jeśli chcesz żyć z innych ludzi, własną pracą się nie trudzić
cały czas sumienie brudzić, to sie nigdy nie obudzisz.
Będziesz tylko politykiem, własnej duszy zakładnikiem,
być może z dobrym wynikiem, ale nigdy wojownikiem,
bo charakter wojownika to ciągła praca nad sobą
nikt z nas nie jest perfekcyjny, każdy idzie swoją drogą,
najważniejsza umiejętność: przyznać się do własnych błędów,
starać się ich nie popełniać jak i unikać wykrętów,
które tylko zasłaniają ciągle prawdę o nas samych,
dzielą wszystkich bezlitośnie na wygranych i przegranych.
Jeśli życie chcesz mieć bujne i niczego nie żałować
musisz poznać smak Miłości, z którą będziesz podróżować
Mleczną Drogą po Wszechświecie między nami, planetami
aż do końca swoich dni tu, zaprzyjaźnić się z gwiazdami.
W innym razie ludzki żywot to jest czysta egzystencja,
pozbawiona wszelkich smaków emocjonalna potencja.
Tak jak sam akt sexualny bez zaangażowania uczuć
zapomniany bardzo szybko, nie pomaga uczyć, współczuć,
a jedynie wykorzystać kogoś do swych nędznych celów,
I tak w kółko się powtarza tutaj błędne koło wielu,
w którym kręcą się przez lata, nie znając wcale Miłości
przeklinając swoje życie, wiodą je w ciągłej ciemności,
zamiast ujrzeć trochę światła i się wreszcie rozpogodzić,
żyć jak umie się najlepiej, by nikomu tu nie szkodzić,
bowiem wszyscy są tu po to aby się od siebie uczyć
różnic, w których ciągle żyją, przez to kochać się nauczyć
Głuchy, ślepy i kaleka wszyscy równe mają szanse,
Miłość na każdego czeka tu z takim samym dystansem,
ktory każdy musi przebyć tutaj za swojego życia
indywidualnie przeżyć to, żeby dokonać odkrycia
w jaki sposób Wszechświat działa, jakie kroki podejmować
żeby uśmiech mieć na twarzy i nikogo nie szkalować,
w zamian za to se pomagać podczas naszej wspólnej jazdy
po kosmosie, nie udawać tu niczego wznieść się w gwiazdy.
Bo gdy w życiu raz Miłości kiedyś w końcu zakosztujesz
już nie będziesz taki sam, kosmos Cię tu zregeneruje.

Zanim jednak to nastąpi, wiedz że droga nie jest łatwa,
pełna szańców i zakrętów, z których wypaść może dziatwa,
wyboista, niebezpieczna przez co łokcie pozdzierane,
ale właśnie dzięki temu wzmocnisz swoją własną pranę²¹,
ktora jest tutaj niezbędna jak Twój upór i wytrwałość,
żeby dusza, rozum, ciało stanowilo wreszcie całość,
bo to Miłość jest tu kluczem co pozwala pojąć kosmos
wznieść się na wyżyny marzeń by dokończyć swe rzemiosło.
Niezachwiana równowaga to priorytet we Wszechświecie,
w którym wszyscy z nas tu żyją niczym w wielkiej galarecie
połączeni Kuxan Suum tak jak w wielkim organizmie
z naszą otwartą szyszynką niczym jak w Dyskordianizmie²²,
który swoją nauką również dotyka tego tematu
w sposób co prawda zabawny “na dachu wszelkich światów”²³
szydząc z każdej znanej wiary, ktorą wciska nam religia,
zasłaniając prawdę wszędzie: czy Watykan to czy Libia.
Bowiem nauki Jezusowe, Buddhy czy też Mahometa,
co tak dzisiaj znane wszędzie niczym Halleya kometa²⁴,
są niestety wypaczone przez tych, którzy nami rządzą
ukrywają prawdę skrzętnie, przez co wszyscy z nas tu błądzą.
Ale właśnie jak powiada nasze stare porzekadło
“ludzką rzeczą jest wciąż błądzić²⁵”, oby tylko nie przepadło
nasze szczęście tu na Ziemii, które daje nam wciąż wiarę,
na poznanie sensu życia, bedącę największym darem.
Tak i ja żem błądził tutej ponad dwie dekady,
zgłębiał temat dnia każdego,wysłuchując rady
od każdego spotkanego na mej drodze życia,
aby wreszcie sam dokonać własnego odkrycia.
Teraz, dzisiaj po tym czasie, spisywać zacząłem
to wszystko, co sam do tej pory pojąłem,
żeby Wam ułatwić trudną podróż tutaj dziatki,
o resztę zapytajcie swego ojca, albo matki.
O to, czy ta miłość obiektem jest mych westchnień,
jak nam wciąż wmawiają na każdym kroku codzień
czy też można jej, jak motorem jazdy się, nauczyć,
by wystartować w przestrzeń i cały świat poruszyć.
Ja zdecydowanie jestem już święcie przekonany,
że ta ostatnia opcja przynosi wielkie zmiany,
które kształtują życie tak, jak tego chcemy,
nawet jeśli sprawy se z tego nie zdajemy.

¹⁹rozkmina – w slangu ulicznym: reflexja. [przypis autorski]
²⁰ściema – w slangu ulicznym: kłamstwo. [przypis autorski]
²¹prana – energia życiowa.[przypis autorski]
²²Dyskordianizm – nurt anty-religijny zbudowany na chaosie w celu ośmieszenia instytucji religii. [przypis autorski]
²³”na dachu wszelkich światów” – cytat z .AJKS, polskiego jednoosobowego d.i.y. projektu deathrapowego [przypis autorski]
²⁴kometa Halley’a – kometa odkryta przez naukowca Halley’a. [przypis autorski]
²⁵”ludzką rzeczą jest wciąż błądzić”(Errare humanum est. )(łac.) cytat Seneki Starszego .[przypis autorski]

Bo, człowiek to etap przejściowy, później bestią jest lub gwiazdą
w zależności, co wybierze, dotyczy to także Was to.
Jako, że decyzje nasze w innym wymiarze padają
tu się materializują i rzeczywistość nam udają.
Kiedy właśnie dusza nasza na najwyższych jest obrotach,
wtedy nie wiemy wogóle co się dzieje dookoła.
Prawdę ową poznajemy, można by rzec, “od niechcenia”
w tych momentach życia, gdy spelniamy swoje marzenia.

Bowiem cały Wszechświat ma także swoje prawa,
dzięki którym właśnie możliwa jest zabawa,
co nam pozwala spojrzeć z innej perspektywy
bez żadnego nadzoru, żadnej dyrektywy,
na nasze całe życie, które kształtujemy
pod wpływem swych emocji i tego, czego chcemy
osiągnąć tu za życia, żeby być szczęśliwym
dzięki wolnej woli, by nie zostać leniwym,
ani nie ulegać tutaj policyjnej kulturze,
by nasze cudne życie się nie pokryło kurzem,
lecz by żyło nam się na najwyższych obrotach,
i umieć się odnależć w naszych codziennych kłopotach.

Jeśli poświęcamy dziesięć procent uwagi
na to, co nad nami i nie przykładamy wagi,
do tego co jest wewnątrz naszej świadomości
robimy sobie krzywdę, nie znając swej wartości,
bo całe nasze życie wypełnia nam materia,
aż dnia któregoś w końcu wyczerpie się bateria
i zostaniemy z niczym, bo wszystko wnet przeminie
nie nauczeni zaś kochać, nasz gatunek zaginie.
Lecz jeśli większość czasu skupimy się na sobie
(tak jak kilkanaście lat już sam to w życiu robię),
wtedy odkrywamy wreszcie nasz potencjał,
co nam pozwala wierzyć, że właśnie to intencja
nasza sama tworzy całą rzeczywistość
dookoła nas, dosłownie tutaj wszystko.
I nie jest to religia ani żadna filozofia,
lecz odwieczne prawo, jak ciała atrofia.
Najciekawsze jest to, że ta cała wiedza
została wymazana przez polityka, księdza
i tylko znajdziesz ją w “kulturach prymitywnych”,
u których “życie duszy” jest najbardziej aktywne.
Dlatego od stuleci wszędzie tam, gdzie polityka
i księdza ręka rządzi, lecz nie ducha praktyka,
ludzie są stłamszeni i zastraszeni wiecznie,
rządzeni przez elity, co niby mają sprzeczne
interesy, które prowadzą nas do wojen
między sobą: rasowych, religijnych czy pokoleń,
a tak naprawdę bitwa jest o naszą świadomość
by nie być zbyt odważnym i nie móc tu rzekomo
swojego nosa wciskać w rozwój tego świata,
by być posłusznym władzy, inaczej za wariata
uznają Ciebie tak jak Timothy’ego Learry’ego²⁶,
który się przyczynił do progresu duchowego
w latach sześćdziesiątych, “miłości pokolenia”²⁷,
gdzie słynny kwas LSD²⁸ życie nam pozmieniał,
otworzył nowe wrota odmiennych świadomości
stanów, znanych nam już w dalekiej przeszłości,
czy to za pomocą grzybków halucynogennych,
ayahuaski, koncentracji, medytacji, czy też DMT²⁹.

Jak pisałem tutaj wcześniej, nasza droga jest nieważna,
najważniejsze żeby dotrzeć samemu, gdzie mieszka prawda,
a jej domem zawsze nasze, cały czas bijące, serce
które wciąż Miłości szuka, potrzebuje jej najwięcej.
Dla naszego ducha ona jest niczym paliwo,
przy którym medytacje są jak małe piwo,
bo gdy nawiążesz kontakt z planetami i gwiazdami
rozumieć zaczynasz więcej tego, że nie jesteśmy sami.
Jak nam zawsze to wmawiali od samego urodzenia
żeby trzymać nas na smyczy i być dumnym z pochodzenia,
kraju, klasy, płci czy rasy, a to wszystko są farmazony
co trzymają w kupie cały ten świat przez nich ustawiony.
No, bo przecież “chłopski rozum” cały czas dostaje zrywu
jak można być dumnym z czegoś, na co się nie mialo wpływu?
Czy to płeć, czy rasa ludzka, czy też miejsce urodzenia
dla rozwoju duchowego nie ma większego znaczenia.
Dumnym można być z osiągnięć podczas swojego progresu,
lub, gdy szczyt się już osiągnie u wędrówki górskiej kresu.
Jednak również samozachwyt nie jest tu mile widziany,
bowiem postęp w tym momencie sam zostaje zatrzymany.
Kiedy spojrzeć na naturę, wszędzie wokół ewolucja,
a stagnacji nikt nie lubi, bo to jak nocna polucja.
Niby coś się wydarzyło, ale wpływ nasz był znikomy,
więc od razu wynik meczu progres-regres jest wiadomy.

Główny problem dzisiaj to natręctwo techniki,
co nam utrudnia życie, że się czujemy nikim
ważnym tutaj, ale wciąż jesteśmy zagubieni
mali ludzie z wielkim ego w kosmicznej przestrzeni.
Do tego wszystkiego papka z telewizora,
która nas rozprasza, więc nasza dusza chora
Iluzja przeżywania uczuć zostaje na ekranie,
a my jak sroki w gnat: za-hi-pno-ty-zo-wa-ni.
Gdy pogrzebiemy w aktach, to w sumie nic dziwnego,
bo dzisiejsi właściciele tego przemysłu filmowego
znanego chyba wszystkim żonom oraz mężom
wcześniej “prali mózgi” amerykańskim żołnierzom.
Żeby programować tym ich do zabijania
cywili niewinnych bez zastanawiania
się czy są naprawdę jakimś zagrożeniem
czy tak jak ten wirus dzisiaj kolejnym “mgły cieniem”.
Nauczyli nas od małego braku cierpliwości,
która jest największą cnotą prócz sprawiedliwości.
Gdy je przyswoimy sobie jako kompas życia
łatwiej będziemy pojmować, co jest do przeżycia.
Gdyż każde doświadczenie wymaga koncentracji,
która nam pozwala być sprawcą całej akcji
i gdy do tego sami jesteśmy też cierpliwi
marzenia nasze same, jakbyśmy spolegliwi
byli całe życie, spełniać się nam tutaj bedą,
jak za dotknięciem różdżki, aż wokół wszyscy zbledną.

²⁶Timothy Learry – amerykański pisarz i psycholog, który prowadził badania nad LSD, a swoje przemyślenia zawarł w “Polityce Ekstazy”w latach sześćdziesiątych, póżniej prześladowany i izolowany przez rząd USA. [przypis autorski]
²⁷”pokolenie miłości” – pokolenie końcówki lat 60-tych i początku70-tych ubiegłego wieku.[przypis autorski]
²⁸kwas LSD – substancja psychoaktywna wynaleziona przez Alberta Hoffmana, szczególnie popularna w kręgach hippisowskich w USA w latach 60/70-tych. [przypis autorski]
²⁹DMT – (dimetylotryptamina) – substancja psychoaktywna uwalniana przez mózg w momencie śmierci klinicznej . [przypis autorski]
³⁰”Na chłopski rozum”(pot.) – logicznie myśląc. [przypis autorski]

Wszystko, co przedstawiam to własne doświadczenia,
a nie zaś “święte prawdy” bez krzty potwierdzenia
i żeby tutaj nie być zaś zupełnie gołosłownym
przytoczę Wam historii parę, gdy byłem “bezdomnym”.
Dzikim lokatorem, co podróżował wszędzie,
by tylko nie grać roli w tym szalonym pędzie
za władzą czy mamoną, czy statusem społecznym,
więc porzucił opcję bycia też studentem grzecznym.
W ten czas studia na uczelni krakowskiej przerwałem
jak i życie wagabundy świadomie wybrałem.
Od Tatr aż do morza wciąż sobie podróżowałem
i żyć zacząłem tak, jak tego zawsze chciałem.
Po zwiedzeniu wszystkich już zakątków Polski
zacząłem sam poznawać słowackie, czeskie wioski,
miasta oraz państwa, w które sam zacząłem wnikać³¹
by powracać do swej bazy “w mieście lajkonika”³².

Pierwszą bandą crustpunkową³³, która dodała otuchy
i do Lublina wzięłą z sobą były “Dnia Okruchy”
tak jak w ich języku po tej drugiej stronie świata³⁴
“Remains of the day” przetłumaczymy po latach.
Trasę wspólnie grali z “Madame germen” (też bandą crustową),
co w wolnym tłumaczeniu jest tutaj “Panią wirusową”
pochodzącą z południowej części najstarszego kontynentu³⁵
Nie z Hiszpanii, a z Galicji, jak mówili wczas koncertu.
Po Lublinie, byla Gdynia, a wcześniej stolica,
gdzie zagrali swój koncercik, każdy się zachwycał
aż do dzisiaj slucham nagrań obu tych świetnych zespołów
co mi pokazały drogę, że się warto ruszyć z domu.
Nie minęły dwa miesiące, a już siedzę w innym vanie
Lune kapela się nazywa, z którą znów podróżowanie
Lecz tym razem z podlaskiego województwa na południe,
gdzie poznaję punków z Jasła, którzy wyglądają schludnie.
A sam koncert wyśmienity jakaż tam jest atmosfera!
aż nie chciało się nikomu za szybko do domu zbierać,
a załogant Rav’em zwany zaprasza nas wszystkich w tany
po koncercie jest impreza: wszyscy bawią się nad ranem.
Dwa dni później jest sylwester, więc wracam do domu,
jeszcze taki wciąż posiadam, nie mówiąc nikomu
o tym, że przerwałem studia, więc ciut po kryjomu
mam gdzie mieszkać podczas zimy aż do wielkiego przełomu.
Ale o tym później, na razie w stolicy jestem,
gdzie udało się dojechać mi bardzo miłym gestem.
Lune gra dziś ostatni koncert tu na skłocie,
więc nikt z nas nie gada o chacie czy robocie.
Był to ich najlepszy występ i to zdecydowanie,
a miesiąc później siedzę juz w kolejnym vanie.
Tym razem podróżuję z francuską kapelą,
zwie się “Amanda Woodward” i gra hc/emo³⁷.
Po koncercie wczoraj to ja zrobiłem party
na jakieś sto osób i to nie są wcale żarty.
Dziś grają w Rzeszowie, nazajutrz w Lubline
więc blisko mego Chełma przy samej Ukrainie.
Gdzie spędzam dwa tygodnie w swym rodzinnym mieście
po których do Krakowa wracam w miłym geście
gdyż zespół, w którym śpiewam będzie koncertował
pięć razy tego roku, więc trzeba pobróbować.

(Popróbować również trzeba w życiu nie tylko muzyki
i nie mam tu na myśli wcale religii czy zaś polityki,
tylko zwykłej, ludzkiej cielesnej fizyczności,
która jest preludium w szukaniu Miłości.)

Na szczęście koncertów nie gramy w środku lata,
więc gdy słonko grzeje, pustoszeje chata,
gdyż ja wciąż festiwale sąsiedzkie odwiedzam
Czechy i Słowację sobie spokojnie zwiedzam.
Na jednej z takich imprez poznaję Jarmiłkę
z którą to spędzamy całkiem dłuższą chwilkę,
by dwa tygodnie później razem podróżować
do jej rodziny dalszej, skłonnej nas przenocować.
Och, co to za dziewczyna była nigdy nie zapomnę
jak u cioci pokazała mi piersi swe ogromne,
a potem całowałem jej całe gładkie ciało
i nawet po tej nocy wciąż mi bylo mało!
Niestety nazajutrz przyszlo nam się rozstać
gdyż dystans jaki dzielił nas: ciężko było sprostać.
I nawet gdybym zostać chciał tam dla niej samej
Nasze życie wspólne nie było nam pisane.
Więc wracam do Krakowa, tam czeka na mnie Muszka,
której nigdy również nie wypuszczałem z łóżka.
Odkąd weszła naga, trud był się wydostać
zanim jej fantazjom dałem radę sprostać.

Tego samego roku jadę po raz ostatni
z kapelą u boku, złożoną z dusz Bratnich,
grających punkrocka z damskim wokalem,
rezydujący codzień w Berlinie na stałe.
Jej polska nazwa to łańcuch stokrotek³⁸
słodka jak muzyka, która grają, no a potem
dwa miesiące później pierwszy raz zabiera
mnie w życiu “Koonda Hola”, która to zawiera
tylko jednego muzycznego grajka,
którego muzyka to jedna wielka bajka,
a w wolnym przekładzie nazwa tlumaczona
znaczy zaś tyle, co “Pochwa wygolona”.
Trzy miesiące później z Krakowa do Lublina
tym razem w towarzystwie bendu Funeral Dinner,
a trzy tygodnie potem jestem już w Poznaniu
i jadę z “Children Of Fall”, po świetnym zagraniu
swojego koncertu w “Cafe Mięsna” tutaj,
do czeskiego Brna tam znowu niezla sztuka,
więc kiedy jestem w Polsce, gdy znów grają w Warszawie,
znów jestem na koncercie i ich niezłej zabawie.
Dzień później jest to samo, w nieodległej Łodzi,
niestety po koncercie ktoś chciał nam zaszkodzić.
Na szczęście Marek z “Monster” pomaga w sytuacji
i rozwiązuje konflikt, gdyż Robert tu nie miał racji.
W wyniku właśnie tego na dworcu spać nie muszę
i jutro z “Monsterem” w kolejną podróż ruszę.
Tym razem do Wrocławia, gdzie na skłocie “Bonia”
zatrzymuję się na dłużej. Nowa “baza wypadowa”,
z której bliżej mam do krajów Europy Zachodniej,
więc, wiadomo, że stamtąd o wiele jest wygodniej
podróżować po Europie południowej i zachodniej,
ale zanim to nastąpi, jeszcze po pólnocnowschodniej
części naszego pięknego kraju podróżuję z “H.407”,
którzy mnie zabrali z sobą na mazury kiedy? nie wiem.
Podobnie zresztą było ze szkockim crustpunkiem,
co “Filthpact” się nazywał i mnie zgarnął rankiem
z ulicy, kiedy stałem i “łapałem stopa”
finalnie mnie zabrali ze sobą do kraju Szkopa³⁹.
Później na czeski festiwal, gdzie się rozstaliśmy,
jednak zanim to nadeszło porządnie się bawiliśmy.

Jednak wszystkie te podróże były krótkoterminowe,
pierwszą moją długą trasą byli hardcore Norwegowie,
którzy zaproponowali sami miejsce mi w swym busie
i z “The Spectacle” (tak się zwali) jesteśmy dziś już w Vilniusie⁴⁰.

Wczoraj grali jeszcze w Polsce, bodajże chyba w Lublinie
i dzień wcześniej mnie powalił ich gig⁴¹ w takim starym kinie.
Dzisiaj grają w samym centrum pięknej, litewskiej stolicy,
którą zawsze chciałem zwiedzić, ale brakowało przyczyn,
żeby wybrać się w te strony, których nigdy nie widziałem
no i w końcu miasto zwiedzam, czego zawsze bardzo chciałem.
Podróżują razem z “Requiem”, którzy są anarchistami
z krwi i kości, (a w paszportach pisze, że Amerykanami)
Cała trasa rozmaita a to przez choroby atak,
który nas zaatakował, gdy zaczęliśmy już wracać.
Tak, więc koncert ich w Toruniu w okrojonym dosyć składzie,
ale to nie ma znaczenia, bowiem każdy se poradził.
Atmosfera wyśmienita, pomimo cięźkich warunków,
ale przecież to nie problem dla tak zagorzalych punków.
Następnego dnia w Poznaniu po koncercie się żegnamy,
ale nie na długo, bowiem za pięć dni się znów witamy.
(Bowiem zmierzam do Warszawy, by zobaczyć dziś “El bandę”
z którą będę podróżował miesiąc później – niechaj znwou zgadnę).
Na tym festiwalu, gdzie Penny’ego Rimbauda poznałem,
w którego zespół “Crass” już od lat się wsłuchiwałem.
Jakież było ich zdziwienie, gdy mnie zobaczyli w Niemczech
kiedy na festiwal “stopem” przyjechałem tam, raz jeszcze.
Ich zobaczyć, w pełnej krasie grających na trzy gitary,
po czym zmieniam busa znowu i do Polski wracam w starym
składzie “Bramboraka”, dziś grającym jako “Bora”,
z którym spędzam tydzień cały. Na Białoruś przyszła pora!

³¹wnikać(pot.) – poznawać.[przypis autorski]
³²”w mieście lajkonika” (pot.) – w Krakowie.[przypis autorski]
³³crustpunk – styl muzyczny łączący punk rocka z metalem z mocnym przekazem anarchistycznym szczególnie popularny w Anglii i USA w latach 90-tych .[przypis autorski]
³⁴po drugiej stronie świata – tu: Stany Zjednoczone.[przypis autorski]
³⁵najstarszy kontynent(pot.) – Europa.[przypis autorski]
³⁶w tany(daw.) – do tańca. [przypis autorski]
³⁷hc/emo(emo/hardcore) – gatunek muzyczny łączący metal i punkrocka z mocnym emocjonalnym przekazem, szczególnie popularny we Francji w latach 90-tych. [przypis autorski]
³⁸łańcuch stokrotek (oryg.) – Daisy Chain. [przypis autorski]
³⁹kraj Szkopa(pot.) – Niemcy.[przypis autorski]
⁴⁰Vilnius(oryg.) – Wilno, stolica Litwy. [przypis autorski]
⁴¹gig(pot.) – koncert.[przypis autorski]

Najpierw trzy koncerty w Polsce zakończone afterparty⁴²,
potem wiza w ambasadzie w dwie godziny – to nie żarty.
I nareszcie spełniam wreszcie swe kolejne z moich marzeń
by zobaczyć “Olka”⁴³ reżim, a jak będzie: czas pokaże.
Dziesięć godzin na granicy wypelnione kontrolami
i już mkniemy autostradą do stolicy, gdzie witani
autem, które na imprezę, która się odbywa w lesie
nas kieruje bez problemów, gdzie wiatr już muzykę niesie
dookoła wszędzie tutaj, gdzie kilkaset ich młodzieży
alkoholem upojona w okolicy wszędzie leży.
Kiedy wchodzimy do środka czterech mężczyzn dziewczę niesie,
której nokaut podczas tańca sprawił, że się nie podniesie.
Atmosfera jest napięta, to nie to, co na zachodzie
cały czas wszczynane bójki w slalomowym⁴⁴ korowodzie.
Dochodzi do tego nawet, że jeden z zespołów tutaj
przerywa swój własny koncert i zaczyna się boruta⁴⁵!
Widziałem już wszystko w życiu – tak myślałem do tej pory,
ale to, co przeżylismy w Mińsku nauczyło mnie pokory.
Podejrzewam, że to wszystko przez tani alkohol wszędzie,
do tego frustracja życiem i wiadomo że, tak będzie.
Jakimś cudem jednak wszystko wróciło do normalności
w końcu można było tańczyć też bez połamanych kości.
Z czasem ci agresywniejsi uczestnicy festiwalu
usnęli tam jako pierwsi nie zakłócając już balu
innym uczestnikom tutaj, więc do rana tańczyliśmy
potem nocleg i śniadanie, za co podziękowaliśmy
i ruszyliśmy z powrotem, zmagać sie z urzędnikami
na granicy, lecz tym razem osiem godzin z paszportami.
Pewnie przez to, że do Litwy, a nie Polski jechaliśmy
tak nam szybko to minęło. Nawet się nie spostrzegliśmy
kiedy w mglisty, zimny ranek Wilno znów odwiedziliśmy
i na zakończenie trasy skrzynkę piwa razem wypiliśmy.
Nazajutrz do Polski “stopem” pojechałem zaś z żołnierzem,
który prosto z frontu wrócił, zachowywał się jak zwierzę.
Opowiadał bez emocji jak tam zabijał afgańczyków
teraz jechał na kurację “prania mózgu” pod granicą.

Podczas wojny żyć się nie da, więc opowiem Wam historię,
zmieniając tu troszkę temat , napisaną nie na wojnie.

Miesiąc później już w Krakowie siedzę w busie wraz z “El bandą”
i zmierzamy razem dzielnie tu ku czeskim, górskim landom.
Pierwszy koncert jest na “Vrahu⁴⁶”, między szczytami Radhost’a,
więc po górskich, krętych drogach nasza podróż nie jest prosta.
Śniegiem pruszy, gdyż jest zima, biało dookoła wszędzie,
ale grają dziś z “Infekcją⁴⁷”, więc wiadomo, że bal będzie!
Druga sztuka we Wrocławiu na tutejszym wagennplatzu
i kolejna znów impreza, nazajutrz zaś znów na kacu
do Berlina na najstarszy skłot w Europie⁴⁸, gdzie dziś grają,
jedziemy “Bandolocikiem”, jak go szumnie przezywają
wszyscy uczestnicy trasy, którzy jutro już zmierzają
na kolejny skłot tu w Lipsku, co go “Zoro” nazywają.

Na imprezie tej spotykam Scabę, która mnie zaprasza
na “kolację wraz z śniadaniem⁴⁹” do swojego tu poddasza.
Znamy sie już kawał czasu od imprezy kiedyś w Niemczech,
gdy tam wraz z “Mind Pollution” przyjechałem po raz pierwszy.
Zaskoczyła mnie jakością i ilością też jedzenia,
które sama gotowała, by wegańskie podniebienia
były w raju przez noc całą jak i dnia też następnego
teraz mogłem podziękować i dać też jej coś swojego.
Oczywiście była chętna, żeby wziąć wszystko co dałem
i nazajutrz czas rozstania, po tym jak się spakowałem
nastał z rana i ruszyliśmy do Weimar, gdzie “El Banda”
przedostatni koncet grała na swej trasie. Niezła granda,
bowiem dzisiaj jest rocznica “Nocy Kryształowej”,
wszędzie dookoła policja, szukająca tutaj nowej
wersji nazistowskich gangów, co dziś mieli demonstrację
i tak tam trafili na nas, zatrzymali nas na stacji
benzynowej poza miastem, przeszukali i puścili
zanim jednak ruszyliśmy to nam mandat wystawili.
Więc w nastrojach dość bojowych docieramy na imprezę,
ale wszystko jest w porządku, koncert świetny. Wciąż nie wierzę,
że po gigu podczas tańca poznaję kolejne dziewczę,
z którym noc spędzam upojną i nazajutrz jadę wreszcie
spelniać kolejne marzenie, tym razem czeska stolica,
która swoją atmosferą wszystkich nas do dziś zachwyca.
Jako, że nie ma koncertu, to spokojnie sobie zwiedzamy
“Most Karola” i starówkę, “Żiżkow⁵⁰”, zamek i “Hradczany”
A wieczorkiem w knajpie piwko wraz z lokalnym grajkami
i nad ranem zasypiamy w naszym “Bandolociku” kochanym.

Kilka godzin czasu później, kiedy wszyscy już się budzą,
niewyspani, zmarnowani i na kacu, wszyscy nucą
pieśni, które wymyślamy, żeby drogę se umilić
i w przeciągu kilku godzin jesteśmy w końcu w Austrii.
Jeszcze tylko kanapeczki przed samym wjazdem do miasta,
które Ania sporządziła, a na nich przepyszna pasta.
Dzisiaj koncert grają w Linzu, który będzie tym ostatnim
na tej trasie, gdyż z powrotem “Bandolocik” uwydatnił
swe zmęczenie podczas szlaku tymi górskimi drogami
i “wyzionął ducha⁵¹” zaraz, jak już między polakami
byliśmy tuż za granicą czesko-polskiego Cieszyna,
więc wiadomo, że każdemu bez wyjątku zrzedła mina.
Koncert trzeba więc odwołać, “Bandolocika” zostawić
i do domów wracać chyżo⁵², by “serce przestało krwawić⁵³”.
Podróż była wyśmienita, nawet pomimo tej awarii,
najważniejsze są wspomnienia, i to nie tylko z Bawarii.

⁴²afterparty (pot.)- impreza pożegnalna podsumowująca jakies ważne wydarzenie..[przypis autorski]
⁴³”Olka” (pot.) – Aleksandra, tu: Aleksandra Łukaszenki – prezydenta Białorusi. [przypis autorski]
⁴⁴slalomowym(pot.) – tu: pijanym. [przypis autorski]
⁴⁵boruta(pot.) – bójka, bitwa. [przypis autorski]
⁴⁶”Vrah” – jeden z najstarszych czeskich skłotów połozony w Rożnovie, w górach Radhost’u . [przypis autorski]
⁴⁷”Infekcja”- jeden z najstarszych polskich crustpunkowych zespołów lat 90-tych z Wrocławia, koncertujący w całej Europie. [przypis autorski]
⁴⁸najstarszy skłot w Europie – mowa tu o KOPI, zaskłotowanym starym opuszczonm hotelu robotniczym w centrum Berlina. [przypis autorski]
⁴⁹”kolacja wraz z śniadaniem” – (pot.)zwrot eufemistyczny określający zaproszenie do łóżka, czyli seks.[przypis autorski]
⁵⁰”Żiżkov’ – jedna z najstarszych żydowskich dzielnic w Pradze, Charakteryzuje się przepiękną architekturą oraz największym żydowskim cmentarzem. [przypis autorski]
⁵¹”wyzionąć ducha” (pot.) – umrzeć.[przypis autorski]
⁵²chyżo (daw.) – szybko. [przypis autorski]
⁵³”serce przestało krwawić”(pot.) – zwrot eufemistyczny określający koniec cierpienia . [przypis autorski]

Wracam, więc do “grodu Kraka”, gdzie spisuje tekstów sterty
z moim własnym bendem tutaj, gdyż czekają mnie koncerty
Jeden z nich organizuję dla holenderskiej kapeli,
“Makiladoras” się oni zwali i “za serce mnie ujęli”
swą, postawą i szczerością, swym występem i pokorą.
Tydzień później zwiedzam miasta, do których mnie tam zabiorą.
Spotykamy się w Warszawie podczas śnieźno-białej zimy
i razem ze Sławem z Jasła: – do Gdańska? – Cóż, poradzimy!
W towarzystwie miłych ludzi, którzy nas tutaj zabrali
bawimy się ciągle świetnie na sztukach jakie zagrali.
Czy to w Gdańsku, czy Poznaniu, czy w Zielonej Górze
zabawa jest ponad miarę, każdy chciałby trochę dłużej,
lecz niestety koniec trasy nadchodzi nieubłaganie,
ale już pół roku później zaserwują “główne danie”.
Nim jednak do tego dojdzie wracam znowu do Krakowa,
gdyż niecały miesiąc później następna sztuka gotowa.
Tym razem ekipa z Łotwy, którym koncert tutaj robię
zabiera mnie do Cieszyna, później Brna, ot! Tak sobie
“When my authorities fall”, tak się właśnie nazywali,
metal z punkiem pomieszali i koncerty świetne grali!
Następnego dnia znów Wrocław, gdzie poznaję “Kneel Buchanan”,
(“Valhalla pacifists” z nimi), którzy zabierają mnie z rana
samego z powrotem do Czech, (a dokładniej śląskiej ziemii)
gdzie w opuszczonej kopalni wszyscy świetnie się bawimy.
Nazajutrz z rana zwiedzamy ze starszym tu przewodnikiem
wspomnianą wyżej kopalnię i zaś opuszczamy z szykiem
ją by na świetny festiwal z sześcioma aż kapelami
w czeskim Ćernotinie dotrzeć na czas razem z angolami.
Dnia już następnego późno z powrotem w Krakowie
jestem, gdzie gram koncert tydzień później, bowiem
spełniam znowu swoje, szalone marzenie
dzieląc scenę z zespołami , które w życiu bardzo cenię:
“Złodzieje rowerów”, “Apatia”, “Superapes”
rozwaliły mnie koncerty ichniejsze tak, że hej!
Trzy dni później znowu “Amanda Woodward” w “mieście
lajkonika” gra swój koncert, na którym nareszcie
spotykam swych znajomych, niewidzianych długo,
więc afterparty, jak najbardziej, znów moją zasługą
Następnego ranka w trasę z nimi jadę,
znowu Rzeszów, Lublin, więc dajemy radę.
Ostatnim etapem wspomnianej wyprawy
jest duży festiwal, więc sporo tu zabawy
czeka na nas znowu pośród mych znajomych
z Francji, Niemiec, dużo twarzy tu zadowolonych.
Niecały miesiąc później znowu jestem w Pradze
i znowu z przyjaciółmi, nic na to nie poradzę.
“The Spectacle” z Norwegii, którzy dzisiaj grają
jutro do Halle w Niemczech mnie z soba zabierają.
Dziwnym zrządzeniem losu jestem tam ponownie
dokładnie miesiąc później, dotarłem też podobnie:
Najpierw z Wrocławia do Torunia z “El Bandą”,
długo się nie widzieliśmy, więc tańczymy tango,
nazajutrz z powrotem do Wrocławia jadę,
skąd podróżuję dalej z amerykańskim czadem,
“Kakistocracy”, bo tak się nazywają
najpierw mnie do Czech, a później Halle zabierają,
a tam poznaję znów śliczną dziewczynę,
z którą jadę dalej, bo wiem że z nią nie zginę.
Odwiedzamy razem festiwal w Holandii,
na którym poznaję kapelę z Irlandii,
z którą będę jeździł w “Makiladoras” busie
podczas swych urodzin, dwa miesiące później
ale o tym zaraz, bo przyjaciół też spotykam,
(pijemy tam dużo piwa, litrami je połykam)
To ci sami, którzy grają w “Makiladoras” właśnie
co dają tam taki koncert, przy którym nikt nie zaśnie.
Trzy dni festiwalu i później zmierzam do Danii
zarobić trochę grosza, by móc się dalej karmić.
Muzyką, którą kocham jak widać z wzajemnością
bo się troszczy o mnie z największą Miłością.
I, znowu, żeby nie być tutaj gołosłownym
podzielę się tu z Wami przeżyciem wprost cudownym.

(Przyszła właśnie inspiracja: “Cafe Liquer” i kolacja,
a w głośnikach Robbie Wiliams więc opowieść rozpoczynam.)

Pamiętacie “główne danie”? Otóż tydzień przed moimi
(dwudziestoma piątymi) urodzinami niezapomnianymi
jestem znów w Toruniu w “Makiladoras” vanie
i zaczyna się dziś tutaj wprost niesamowite granie.
Kapela z Irlandii, co w Holandii ją widziałem
zaczyna swą trasę, na którą już czekałem
przynajmniej pół roku, “Kidd Blunt” się nazywa
post hardcore/crustpunkowa załoga z Dublina.
Po Toruniu jest Ostróda i koncert na zamku,
atmosferę nam próbuje zepsuć jakiś fan-klub
Jest ich kilkunastu, nas jest trochę więcej
muszą, więc uciekać, nawet ze swym sprzętem.
My jednak wybieramy w czas “International Party⁵⁴”,
które właśnie się zaczyna i to nię są wcale żarty
Pięć narodowości w jednej mazurskiej chacie
to było before-party jakiego nie zaznacie.
Po nim koncert dość szalony, małe after-party
i sezon podróżniczy uważam za otwarty!
Tczew dnia następnego, gdzie gra kapela Barta
znamy się już z Łotwy – załoga jest otwarta!
Domowa atmosfera i wieczór bardzo miły
Niestety kac-katusze do końca nie pozwoliły
cieszyć się jej pięknem, a dnia już następnego
wszystko wraca do normy, nawet nie wiem dlaczego
i po wywiadzie w radio jedziemy do Giżycka,
tam deszcz dołącza do nas, siąpi na nas jak z cycka.
Na dwa dni pozostaje aż do Białej Podlaskiej
a po koncercie after-party w chacie pod laskiem.
“Niech żyje bal..” w głośnikach, my na stole tańczymy
do samiutkiego rana a później znów walczymy
z dystansem do Warszawy na kolejnym kacu,
dziś koncert jest u Daria – dla niego wielki szacun!

I dla tych wszystkich ludzi, co nam koncerty robili
nie będę tu wszystkich wymieniał, na pewno nie w tej chwili
ci co poili, karmili i cały czas z nami się bawili,
wiedzą, że o nich mowa, nie chcę by się martwili,
że o nich nie pamiętam, bo nie ślę kartek na święta.
Ci, którzy są w moim sercu nie myślą o prezentach.
Przynajmniej nie materialnych, ale tych bardziej duchowych,
bo jak to ktoś kiedyś powiedział: “Ryba się psuje od głowy”.

To jeszcze nie koniec trasy, dziś są moje urodziny,
więc po koncercie znowu solidne poprawiny.
Nazajutrz znowu Lublin, dzielnie z trzeźwością walczymy
i po rozstaniu nad ranem za dwa dni się znowu widzimy.
Z mej strony czas podziękować za te niesamowite chwile:
dziś ja robię koncert w Krakowie, spędzamy wieczór mile.
W dość kameralnym gronie, czas na chwile przestaje gonić.
Powoli już wyczuwamy, z rozstaniem trzeba się będzie godzić.
Jeszcze dwa dni tylko razem, najpierw sosnowieckie kino,
pózniej skłot w Hammersdorfie i czar trasy nagle minął.
Jak dotąd lepszych urodzin nie jestem w stanie wymyśleć
a to historia prawdziwa, polecam Wam to przemyśleć.

(Dodam jeszcze z mojej strony taką małą informację,
że ta trasa to początek najpiękniejszych mych wakacji.)

Po urodzinach “RozBratu⁵⁵”, które były w Poznaniu
Niecały miesiąc później, zaraz po ich ciężkm graniu
zostaję kierowcą “Sanctum” na dwa następne tygodnie.
Hiszpania i Francja czeka, podchodzę do tego pogodnie,
gdyż o tej porze roku pogoda jest tam nie do opisania.
Można w ocean wskoczyć, więc nie ma zastanawiania
się. Pierwszy przystanek w Łodzi: domowa atmosfera,
gdyż ludzie, u których spaliśmy – wspominam ich do teraz:
uprzejmością swoją za serce nas tam chwycili
podobnie jak z jedzeniem, którym nas nakarmili.
Niestety zaś do Pragi musimy dziś uciekać,
a dystans jest dość spory, więc nie ma na co czekać.
Do tego stan dróg polskich jest w opłakanym stanie,
więc z rana startujemy i znów ciężkie rozstanie.
Na całe szczęście w Pradze gig na akademikach
więc docieramy wcześnie, cały czas gra muzyka,
a w środku czeka na nas przemiła niespodzianka:
szwedzka “Arcatera”, grająca crust(metal)punka.
Zostają z nami jeszcze przez dwa następne dni,
koncerty grając świetne, o których można śnić.
Do tego bardzo mili, ludzie jakich nam potrzeba,
w Wiedniu się rozstajemy, trafiamy do piekła (z nieba).
Dziś koncert jest w Innsbrucku, pośród alpejskich szczytów,
a po nim walka o życie, gdyż przyszło neonazistów kilku
pod klub, lecz my wiemy jak sobie z nimi poradzić:
krzesła, butelki, kamienie pomogły się im przeciwstawić.
Nasz “Instinct of survival” to nie tylko nazwa kapeli,
która grała dziś z nami, lecz także jak wszyscy widzieli,
nasza wewnętrzna siła, do walki o swoje życie.
Nawet gdy jest ich stu, my ich przestraszymy sowicie.
Następny dzień w Bolzano, przy austriacko-włoskiej granicy,
widoki nas takie witają, że nie umiem porównać ich z niczym.
Później zwiedzamy Bolonię wraz z jej krzywymi wieżami,
przepiękną starówką oraz zaskłotowanymi basztami.
Co strzegły wjazdu do miasta kilka stuleci temu,
a dzisiaj w jednej jest miejsce do grania koncertów. Ku memu
zdziwieniu druga to anarchistyczna czytelnia
i wokoło atmosfera wszędzie jest bardzo przyjemna.
Kolejną dobę we Francji spędzamy w tym samym mieście:
St. Etienne się nazywa, gdzie mogę tam nareszcie
odpocząć od prowadzenia, gdyż oba zespoły na trasie
nie mają koncertu nazajutrz, zatem w tym wolnym czasie
znów “International Party” z holenderskimi punkami
z zespołu “Fleas & Lice”, co grają koncerty latami.
Kolejny dzień w Zaragozie, gorąco jak w środku lata,
pomimo, że jest pażdziernik nie czuję, że to ta data
Skwar z nieba się cały czas leje, wszyscy o srogich dość minach
jesteśmy na miejscu w południe, po siedemnastu godzinach.
Nazajutrz w baskijskim Bilbao jest już o wiele wilgotniej,
w miejscu gdzie koncert grają można zmieścić swobodnie
ponad sto osób na sali, a przyszła tam tylko połowa
na portugalskie “Symbiose”, aż rozbolała mnie glowa.
Więc zaraz po ich koncercie spać od razu poszedłem
ostatniego koncertu “Sanctum”, nie widziałżem, bo wyszedłem
i z rana, gdy jeszcze wszyscy na tutejszym skłocie spali
ja na festiwal w Donostii⁵⁶ pojechałżem, gdzie “Symbiose” też grali.

Dwudniowa impreza w miejscu, którego nie idzie opisać:
w połowie góry klub w parku, z którego ocean widać.
Więc jako, że nigdy w życiu jeszcze w nim nie pływałem
spełniam swoje marzenie, na które tak długo czekałem.
Lecz zanim to nastapiło, dwa dni z rzędu after-party,
na skłocie poza miastem, na którym nie gralismy w karty,
więc niedzielny relaks na kacu: pływanie w oceanie,
a raczej walka z falami jego to dość trudne wyzwanie.
Lecz, kiedy ją w końcu wygrasz i fala Cię poniesie
satysfakcja jest ogromna, to nie to, co spacer po lesie.
Nocne spanie na plaży jest bardzo niebezpieczne,
dystanse od oceanu są tutaj bardzo konieczne.
Dowiedziałem się tego, gdy o czwartej rano
szum fali mnie budzi, gdzie czasu mi nie dano,
żeby się spakować i spokojnie opuścić plażę.
Od tego właśnie momentu pełnym szacunkiem ją darzę.
Niecały tydzien później znowu w Polsce jestem
zaczynam nową trasę z bardzo miłym gestem
od amerykańskiej kapeli “Oroku”,
która grała trasę pod koniec tego roku.
Pierwszy koncert we Wrocławiu, gdzie trochę mnie nie było,
ale przez ten czas i tak niewiele się tu zmieniło.
Drugą sztukę grają w Pradze, w klubie na akademikach
znanym dobrze mi już wcześniej, bo tu zawsze gra muzyka!
Nazajutrz jest Monachium gig z trzynastym listopada
co prawda dziś jest pażdziernik, ale właśnie tak wypada,
że kapela która trzy dni na trasie nam towarzyszy
“13th November” się nazywa, którą miło jest usłyszeć.
Później Mannheim no i Bremen, gdzie się w końcu rozstajemy,
ale zanim to nastąpi, skrzynkę “Becks’a” wypijemy.
Koniec października to czas, gdy w Polsce zima
nieśmiało kroki stawia, więc czas by się zatrzymać
i spędzić pięć miesięcy w chacie swej ostatniej,
którą opuszczam wiosną, gdy temperatura dodatnia.
A było to z “Chachi Arcola” i “Demande a’ la pousiere”
z którymi jadę dziś z Krakowa do Wrocławia. To, się wie!
Koncert grają na CRK⁵⁷, razem z “Grrzz..” co elektropunk
gra, więc zabawa wyśmienita, atmosfera jest na bank
pozytywna. Po niej czeskie miasto grzechu, jak punki
mówią i skąpo odziane na koncercie, jego mieszkanki.
O Teplicach tutaj mowa i dało się wyczuć podtekst,
nazajutrz do Chomutova na “Mini ramp-skate contest”
gdzie zespoły koncert grały na skateboardowym⁵⁸ festiwalu
atmosfera wyśmienita niczym na karnawałowym balu.
To był pożegnania czas, nasza trasa się skończyła,
a ja wracając do Polski jescze jeden zahaczyłem.
Koncert berlińskiej kapeli. “Lies feed the machine” się zwali
i wraz z włoską, rzymską “Mithrą” po Europie gigi grali.
Tak się szczęśliwie złożyło, że trzy dni później w Krakowie
oba zespoły tu grały. Jak i spały u mnie, bowiem
ostatnie mieszkanie moje było kilkaset metrów od klubu,
więc ich zabrałem do siebie, gdzie co wieczór: “łubu-dubu”.
Jako, że trzydniowe party nareszcie końca dobiegło
pożegnaliśmy się czule, lecz wtedy każdy by zbledną,
Bowiem jako, że swe klucze od mieszkania zatrzasnąłęm
w jego środku nieopatrznie, taką decyzję powziąłem:
W żartach im to powiedziałem, na co oni dość poważnie:
Jak chcesz z nami dalej jechać, wysłuchaj nas tu uważnie:
“Dwóch z nas pojedzie pociągiem, a ty z nami naszym vanem”
“Ty pokazałeś swój punkrock, pozwól nam zrobić to samo”.
Zaskoczony odpowiedzią, nie myśląc za dużo więcej,
już siedziałem z nimi w busie do Poznania. Jak najprędzej
tam dojechać, gdyż odległość między miastami nie mała
i odebrać resztę “Mithry” z dworca, żeby wieczorem zagrała
taki koncert, że do dzisiaj ciarki mam na całym ciele,
tak się właśnie zachowują ci prawdziwi przyjaciele.
Koncert grali na “Rozbracie”, gdzie spotykam Karolinę,
z którą podróżuję dalej. Niesamowitą dziewczynę,
co ją poznałem w Krakowie podczas festiwalu tego
trzy dni temu, no a teraz z nią do przejścia granicznego
podróżujemy z ekipą czterech polskich robotników
tuż po pracy, którzy jadą spełniać jeden ze swych bzików:
seks oralny i analny z przygraniczną prostytutką
to jest to o czym wciąż marzą, upojeni zimną wódką.
Nasze marzenia są zaś inne i na przejściu wysiadamy
i po kontroli granicznej do Niemców się przesiadamy.
Atmosfera ciut odmienna, w towarzystwie starszej pary
która nas podwozi w miejsce, gdzie spotykamy swych “starych
dobrych przyjaciół” ze wczoraj, którzy jak nas zobaczyli
wybuchnęli gromkim śmiechem, no i zaczęli po chwili
swój niesamowity występ, który pamiętam do dzisiaj.
Nazajutrz czas pożegnania, teraz dłuższy, zdaje mi się.
Miesiąc później: miasto Lublin, “Tunguska” tam koncertuje,
zespół z dalekiej Irlandii, w którym punków z Polski czuję.
Dnia następnego jest festiwal, który robią punki z Jasła,
Impreza w swojskim klimacie, atmosfera tam nie gasła.
Wręcz przeciwnie: było miło aż za bardzo dla niektórych.
Tańce, hulańce swawola, a wszędzie dookoła góry.
Nazajutrz mnie zabierają totalnie nieprzytomnego
w czeskie góry do Rożnova punki z “Tunguski”. Dlatego
diesięć dni po pożegnaniu jestem znów na ich występie.
Tym razem, ostatnim w Polsce, miejsce: puławskie zagłębie.
Skąd nazajutrz do Wrocławia “autostopem” znów docieram
i po koncercie w CRK tam nowy zespół mnie zabiera
na dwutygodniową trasę, “Asshole parade” się nazywa.
Nazajutrz po ich koncercie już jedziemy do Lublina.
Później koncert jest w stolicy, na którym to też poznaję
Paulę, z którą lata później będę dzielił dom wraz ze zgrają
psów jej tutaj w Cerdanyoli – życie nieźle zaskakuje.
Następnie już do Olsztyna, w którym atmosferę psuje
“Pull out an eye” z Białorusi, którzy to wręcz chcą wymusić
na mnie, żebym trasę przerwał i im “oddał” miejsce w busie.
Ja im na to grzecznie, lecz stanowczo też odpowiem
“Nie ja tutaj decyduję, kto zostaje w busie, bowiem,
nie jestem jego kierowcą, ani jego właścicielem”,
a decyzja o rozstaniu nie jest tu nikogo celem.
Więc jedziemy dziś do Łodzi, później Poczdam i do Berlina,
w którym to poznaję dziewczę, której na imię Sabrina.
W owej czerwonowłosej piękności się wnet grubo zakochuję
spędzam noc u niej nad ranem, po czym dalej podróżuję:
Braunschweig, Bremen no i Aalborg, gdzie znajomi dołączają
z barcelońskiego “Leadershit” świetne koncerty nam grając.
Przez następne kilka dni w Kopenhadze oraz Kiel,
(gdzie spotykam również Adę, przyjaciółkę mą, że hej!
Nie widzieliśmy się lata, razem więc imprezujemy
aż do rana, gdy po kilka “White Russian’ów” wypijemy)
ostatni koncert w Hamburgu, na tutejszym “Rote Flora”
nazajutrz się rozstajemy – pożegnania przyszła pora.
Trasa bowiem się skończyła, zespół wracać już zaczyna,
ja zostaję tu w Hamburgu na “Gaussplatzu” urodzinach.
Po trzydniowym festiwalu jeden z mieszkańców obchodzi
swoje własne urodziny, więc pozostać nie zaszkodzi.
Tydzień później na “Imperial Leather” jadę do Berlina
koncercie, co go organizuje czerwonowłosa dziewczyna,
której imię jest Sabrina, więc na dłużej tam zostaję,
cały czas spędzamy z sobą i rozkoszom się oddaję
cielesnym przez dwa tygodnie, po czym zaś do Polski wracam
ze słowackimi punkami, “Stolen lives”, co mnie wtedy na kacu
z “Kopi” do Żar z sobą wzięli, gdzie spotykam znajomego,
Wojtka co też często z zespołami podróżuje i dlatego
nazajutrz zaś do Bydgoszczy z Wojtkiem i “The Pope” docieram,
po czym się rozstaję z nimi, na festiwal się wybieram.
A w zasadzie to na kilka, prawie każdy w innym kraju.
Pierwszy: D.I.Y. Fest w Gdańsku, gdzie ochrona mi nie daje
szans by uczestniczyć w drugim dniu, więc na zewnątrz zostaję.
Drugi: “Gurten Fest” w Szwajcarii, na którym również ochrona
mnie wyrzuca pod pretekstem kradzieży klapek(!) (bo skonam)
Trzeci: “Hardcore Fest” w Piasecznie (jego szósta już edycja)
tym razem jest bez problemów, nie zagraża mi banicja.
Czwarty: “Shittown” w Kopenhadze, na którym problemy z mafią
lokalną, narkotykową przestraszyć nas nie potrafią.
Na imprezie tej spotykam również punków polskich zespół
“Utopia” się nazywają i grają tam koncert wespół
z “The Assassinators” stamtąd i jak dla mnie obie grupy
zagrały takie koncerty, co ożywić mogły trupy!
Po koncerie też poznaję bandę queerpunków⁵⁹ niemieckich,
z którymi to na kolejny festiwal, tym razem szwedzki
podróżujemy zaś razem do Sztokholmu z Kopenhagi
do miejsca “Fullerstą” zwanej, nie pozbawionej zaś magii.
Impreza jest wyśmienita, koncerty są na dwóch scenach,
gdzie zespoły takie grają, (nie mogę wyjść ze zdziwienia
jak na jednym festiwalu można je wszystkie zobaczyć)
o których nawet nie śniłem, musiałbym długo tłumaczyć,
bo poprzeczka jest wysoko dosyć w Szwecji postawiona
jeśli chodzi o muzykę: jest tu dość rozpowszechniona.
“Nodslakt” i “Worst Case Scenario”, “Auktion” czy również “Diskelma”
takie koncert zagrały, że do dzisiaj je pamiętam
i do tego atmosfera dookoła jest znakomita
mimo, że większości ludzi tam nie znałem, każdy witał
mnie jak dobrego swojego przyjaciela tu starego,
co mnie ciut w zakłopotanie wprowadziło dnia pierwszego.
Ale już nazajutrz wszystko było jak najbardziej świetnie
i po szalonym weekendzie znów zacząłem się tam skrzętnie
przygotowywać do dalszej podróży. Tym razem Litwa,
gdzie już byłem w zeszłym roku, gdy wywiązała się bitwa
między uczestnikami imprezy a lokalną tutaj mafią
która skończyła się fiaskiem dla tych, co żyć nie potrafią
bez wszczynania burd i rozrób i znajdują swój sens życia
zastraszając wszystkich innych. Niestety nie do przebycia
była dyskusja z władzami, więc festiwal odwołany,
ale teraz w środku lasu, “Pa-darom⁶⁰” był udany!

Na którym spotykam swych znajomych z “Tesy”,
którzy tutaj również grają, koncert aż stają mi włosy.
nazajutrz do Wilna, gdzie z “Insuiciety” koncert,
z którymi do Rygi jadę wraz tu z sierpnia końcem.
W łotewskiej stolicy do morza wskakuję,
gdzie wpierw kilkanaście kilometrów pokonuję
starym, zardzewiałym rowerem do końca
na plażę, przy pięknym tu zachodzie słońca.
Niestety ta podróż zaś echem się odbije,
gdy wrócę już do Polski, gdzie katusze przeżyję.
Ale jeszcze zanim dokładnie to nastąpi
czeka mnie urodzinowa trasa, która nie poskąpi
dobrej tu zabawy jak i morza alkoholu,
wypitego na anarcho-obozie w szczerym polu,
a dokładnie w środku lasu, po którym do kraju
z “Tesą” się zabieram, którzy w Szczytnie grają.
Dziś moje urodziny, więc razem z przyjaciółmi
z “All day hell” i “Trzysta sześćdziesiąt pięć dni”
zabawa na całego, aż do białego rana,
najpierw w “Pompie⁶¹”, później w domu promotora Tukana.
Po czym na kolejny koncert jedziemy do Krakowa,
po którym rozbolała mnie nie tylko głowa.
Ale i ból gardła był wręcz nie do zniesienia,
więc zostaję tutaj aż do wyzdrowienia.
Dziś wiem, że głupotą jest w morzu pływanie
podczas sztormu, a potem w lesie zasypianie.
Szczególnie na Łotwie, tak pod koniec wakacji,
gdzie jest o wiele zimniej, tuż zaraz po kolacji.
Dlatego na zimę w Krakowie znów zostaję,
a w między czasie nowej pracy się oddaję.
Wydało się w końcu, że studia porzuciłem,
więc od tej pory, gdy już skarbonkę rozbiłem,
byłem zmuszony do utrzymywania siebie,
pomimo to, żyłem dalej w siódmym niebie.

Po pierwszej wypłacie na urodziny “KOPI”
do Berlina pojechałżem i to był niezły doping,
(pamiętasz, gdy wcześniej o zakrętach wspominałem?
teraz będzie przykład, jakiego sam tam doznałem)
Bowiem po imprezie tej poznaję tu Ewę,
z którą byłem rok, (lub ciut mniej), sam nie wiem,
gdyż nasze relacje nie były zaś przejrzyste
i do końca nigdy nic tu nie było oczywiste,
ale jednak coś wciąż do siebie nas ciągnęło
wzloty i upadki – właśnie tak to się zaczęło.
Wiadomo, że podstawą udanego związku
jest zdrowa komunikacja i zadowolenie z seksu.
Jako, że z tym drugim nie mieliśmy problemów,
wnioskuję, że to od niezrozumienia się zaczęło.
Pierwsze spięcie między nami już po dwóch miesiącach
gdy do Polski na festiwal jadę, atmosfera jest gorąca.
Nie tylko w Berlinie, ale i na trasie,
gdy na stacji benzynowej stajemy po czasie,
żeby móc skorzystać z tutejszej toalety.
Przed nami dwa autokary, w których są niestety
agresywnie nastawieni futbolu kibice,
którzy śmiercią nam tu grożą, więc walka o życie,
w której to poznajesz siebie i swe możliwości
pomimo stanu psychiki i ich liczebności.
Dwa tygodnie później tęsknota się odzywa
i jako, że “Mithra” w Krakowie znowu grywa
koncert swój, a później jadą do Berlina,
więc ponownie z nimi podróż rozpoczynam.
Po drodze jest Poznań, gdzie grają na “RozBracie”
więc atmosfera wewnątrz jak w góralskiej chacie:
domowo i przyjemnie jak za każdym razem,
gdy tam znowu jestem, szacunkiem go darzę.
Nazajutrz jedziemy znowu do Berlina,
gdzie czeka tam na mnie “nie-moja dziewczyna”,
z którą próbujemy znowu się dogadać.
Trochę mnie nie było, więc jest co opowiadać.
Pierwsze dwa tygodnie, jest nam bosko razem,
ale już przy trzecim, jakby ktoś psiknął gazem,
znowu atmosfera się robi dość napięta,
pomimo, że trasa wspólnie rozpoczęta.
Jesteśmy dziś razem w Pradze na festiwalu,
po którym rozstanie nastało jak w musicalu,
wobec tego z “Ravage” zabieram się do Polski,
którzy koncert grali tam, a dziś na ziemii śląskiej
(w Gliwicach na “Trzynastce” też z “Kurva aparata”),
po czym do Krakowa wracam, tam gdzie Mrówki chata
jest moim schronieniem podczas bezdomności
zawsze pełna imprez i przypadkowych gości.
Jest, więc czas i miejsce, żeby odreagować.
Z innymi dziewczętami zacząć się całować.
Spróbować zapomnieć o tej, co w Berlinie,
lecz niestety pamięć o niej tak szybko nie zginie.
I po dwóch miesiącach jestem tam ponownie,
gdy z “Roskilde” wracam i znowu jest łagodnie.
Tym razem na krótko, cztery dni i powrót
do kraju nad Wisłą, sprawy biorą inny obrót.
Zwiedzam festiwale od Litwy aż po Czechy,
znów szukając tymczasowej cielesnej uciechy.
W połowie sierpnia “odzywa się tęsknota”
więc do Berlina znów jadę “autostopem”.
Tydzień później w Lipsku bawimy się świetnie
razem na “Neurosis”, ach! Te koncerty letnie!
Dwa tygodnie później są moje urodziny
i na “Malignant tumour” znów setnie się bawimy.
Tym razem wszystko jest tak jak należy,
ponad dobry miesiąc, aż nie mogę uwierzyć.
Początkiem miesiąca nawet jedziemy razem
do Wrocławia na koncert, jakoś dajemy radę.
Niestety na granicy znowu się rozstajemy
i na CRK osobno na gig się dostajemy.
Po koncercie wracam do Krakowa z powrotem,
gdzie robię koncert znowu dla “Tesy” po roku.
Z którą się zabieram jutro do Cieszyna,
i tak podróży czas się dla mnie znów zaczyna.
Kiedy wracam do Krakowa, “El banda” gra koncert,
po którym mnie do stolicy zabiera na końcu
na urodziny skłotu o nazwie “Elba II”,
na którym również “Prawo do jazdy” gra,
z którymi z kolei wkrótce w trasę jadę
tygodniową po południu kraju, damy radę!
Pierwszy koncert: Rzeszów w klubie “1/4 mili”,
gdzie wszyscy tam świetnie się razem bawili.
Nowy sącz nazajutrz i zaś powtórka z wczoraj,
a po koncercie przyszła na after-party pora.
Bardzo mili ludzie wtedy tam nas ugościli
nie tylko alkoholem, którym nas napoili.
Następnego dnia ciężka głowa cała,
a dziś czekają balety na nas w Bielsko-Biała.
Bowiem po koncercie, na którym też grają
nasi znajomi z “Audre”, co gig zaczynają,
czeka na nas też impreza w zaciszu domowym,
(a raczej w hałasie sto procent punkowym).
Kolejnego dnia zaś jedziemy do Cieszyna
czeskiego, gdzie w “Liberte” też “Audre” zaczyna.
Później są Gliwice i koncert na “Trzynastce”,
na którym śląska historia: “Profancja” oraz “Adwent”
Ostatni koncert na trasie to benefit na “F.A.⁶²”
na krakowskim Kazimierzu.”Kawiarnia Naukowa⁶³”
klub się tak nazywał i mógł w sumie pomieścić
jakieś sto osób, gdyby dobrze je rozmieścić.
Za to atmosfera w środku znakomita,
punk rock pełną gębą, zabawa wyśmienita!

⁵⁴”International Party⁵”(ang.) – Impreza Międzynarodowa. [przypis autorski]
⁵⁵”Rozbrat” – najstarszy skłot w Polsce, zlokalizowany w Poznaniu, znany szcególnie z organizacji wszelkich imprez artystycznych tj. koncertów, festiwali, wernisaży, happeningów itp. [przypis autorski]
⁵⁶Donostia(oryg.) – San Sebastian w języku baskijskim. [przypis edytorski]
⁵⁷CRK – Centrum Reanimacji Kultury, jeden z najstarszych skłotów we Wrocławiu, znany szcególnie z organizacji wszelkich imprez artystycznych tj. koncertów, festiwali, wernisaży, happeningów itp.. [przypis autorski]
⁵⁸skateboard(ang.) – deskorolka. [przypis edytorski]
⁵⁹queerpunk(ang.) – odłam ruchu punk, charakteryzującego się odmienną orientacją niż heteroseksualna. [przypis autorski]
⁶⁰”Pa-darom” – nazwa dorocznego D.I.Y. festiwalu muzyki i kultury niezależnej, organizowanego w lesie na Litwie. [przypis autorski]
⁶¹”Pompa” – nazwa klubu muzycznego w Szczytnie w starej przepompowni, słynnego z organizacji d.i.y. hc/punk koncertów. [przypis autorski]
⁶²F.A. – skrót od Federacja Anarchistyczna. [przypis autorski]
⁶³”Kawiarnia Naukowa⁶” – nazwa klubu muzycznego w Krakowie na starej dzielnicy żydowskiej, słynnego z organizacji d.i.y. koncertów. [przypis autorski]

Po tej świetnej trasie znów do Berlina jadę,
tym razem jednak wszystko na jedną szalę kładę:
albo się nareszcie z Ewą zrozumiemy,
albo już na zawsze się po prostu rozejdziemy.
Gdyż jak dotąd ciągle była wielka niewiadoma
co do naszych oczekiwań – komunikacja znikoma
Do tego jeszcze zawsze morze alkoholu,
w którym pływaliśmy i tak to na tym polu
próbowaliśmy coś stworzyć, nikt nie wiedział jak.
Dziś po latach wiem, że toksyczny szach-mat,
był jedynym wyjściem z tej chorej sytuacji,
mimo, że większość dziś mi nie przyzna racji.
Ale ciężko jednak tu o miłości mówić,
gdy ktoś, kogo kochasz, nie chce Cię zrozumieć
jak i Twojej Pasji, która Cię wypełnia
zamiast jej jest zazdrość i wielka pustelnia.
Ślepa chęć Cię posiadania i Twojego życia
wkrótce nas zawiodła do przemocy użycia
i choć nikt z nas nie jest zadowolony z tego
było to konieczne wtedy i zaś dlatego
teraz moje życie jeszcze bardziej cenię,
a Miłości się zaś uczę w ciut innym terenie.

Gdy już wszystko było z Berlinem wnet wiadomo,
czas by w końcu znaleźć kąt we własnym domu.
Więc do Krakowa wracam i na tutejszym skłocie
życie sobie układam, gdzie znów koncertów krocie.
Przez całą zimę jednak nigdzie nie wyjeżdżam,
potrzebuję czasu, by ochłonąć i też tam
zostaję dość długo, prawie cztery miesiące,
po czym “autostopem” do Brighton na koncert
w trzy doby dojeżdżam. Jestem tam dość wcześnie
na “Fall of efrafa” gigu w ich rodzinnym mieście.
Koncert grają jutro, więc dziś jest dobra pora
poszukać noclegu, który już mam z wieczora.
Jest nim skłot tutejszy, w którym spędzam nockę,
a po niej jest koncert, który to ma moc tą,
jakiej potrzebuje właśnie w tym momencie
żeby rozładować swe wewnętrzne spięcie.
Przed główna atrakcją dwa zespoły grają:
“Sand creek massacre” i “Alpinist”, co dość blado wypadają,
za to lokalna ekipa taki koncert tam zagrała,
że przez dwie godziny w miejscu publika tam nie ustała.
Wcześniej jednak zwiedzam całą okolicę
wraz z plażą i centrum, które mnie zachwyca
swą archituekturą jak i całe miasto
zupełnie tak, jak z pewną, młodą tu niewiastą
Bowiem po koncercie dziewczynę tam poznaję,
która do siebie na noc mnie bierze i jadę z nią dalej:
najpierw do Bristolu, gdzie jest kolejny koncert
“Divisions ruin” z Irlandii, wraz z którego końcem
Jaggera tam spotykam, starego znajomego,
który nas zabiera do Londynu, sławnego
z punkowej przeszłości i skłotowych historii,
które każdy punk je znał niczym jak sagii o glorii.
W mieście tym festiwal dzisiaj na nas czeka
na którym świetna zabawa a zaraz po nim uciekam
gdyż zaś lot do Polski mam za godzin parę,
więc żegnam się ze wszystkimi i wracam nad ranem
do swojego domu, gdzie po dwóch miesiącach
letnie festiwale zwiedzam, gdy na zewnątrz jest gorąco.
Pierwszy w Nowym Targu, “Ferment” się nazywał
gdzie z chełmskimi przyjaciółmi nowy zespół rozpoczynam.
(Tak się tu akurat jakoś wszystko dziwnie poskładało,
że wszyscy są z nas w Krakowie i koncertów wszystkim mało).
Drugi w Śibeniku, na chorwackiej pół-wyspie
o nazwie “Martińska Festa”, gdzie zespoły prawie wszystkie
tam przypadły mi do gustu, ale i tak najciekawsze
było zaś pływanie w morzu, co nie zdarza mi się zawsze.
Poza tym już po jego tygodniowym zakończeniu
płyniemy na inną wyspę, by spróbować inne menu.
Tydzień później jestem w Polsce na kolejnym festiwalu,
na którym poznaję Gosię, której piękno w każdym calu
wręcz olśniło mnie i wnet się tam zakochujemy w sobie.
Zaczynając naszą podróż miłosną, szaloną, bowiem
dzieliło nas prawie wszystko: status, dystans, oraz wiek,
jednak rozumieliśmy się, czego każde tutaj chce.
Nie było niedopowiedzeń, ani też żadnej zazdrości
kochaliśmy się w wolności, w stanie lekkiej nieważkości.
Być może to przez to właśnie, że widzieliśmy się rzadko
ale jak do tego doszło, wszystko szło nam bardzo gładko.
Być może przez to równiez, że to właśnie dla niej
zrezygnowałem z koncertu, który miałem w planie
odwiedzić w mieście Bielefeld u znajomej brygady
niesamowitego wręcz zespołu “Buried Inside” z Kanady.
(Kapeli, której słucham do dzisiaj nieustannie,
gdyż ich ostatnia płyta wywarła duży wpływ na mnie).
Zespołu, którego w życiu nigdy nie zobaczyłem,
gdyż się rozpadli po tym jak ten koncert odpuściłem.
(I nie to, żebym dzisiaj tej decyzji żałował,
bo to mnie nauczyło, że Miłość jest pankowa.)
Nawet seks tu nigdy nie był najważniejszym priorytetem
spróbowaliśmy go w końcu po pół roku z apetytem.
Ale jak już “główne danie” zaś na stół tu raz wjechało,
rozkoszowaliśmy się nim jak na kochanków przystało!
I do tego nasze gusta te muzyczno-koncertowe
były bardzo blisko siebie, czasem nawet to i mowę
potrafiło nam odebrać na nie jednym tu koncercie.
Na których byliśmy razem, skąd mam pamiątkowe zdjęcie.
Ciągle mamy z sobą kontakt nawet dzisiaj po dekadzie i
nic już nie jest w stanie pozbawić nas Miłości czy nadziei.
Wiadomo, jak to w związku, czasem też się kłóciliśmy,
ale wspólny czas razem zawsze miło spędzaliśmy,
starając się go wykorzystać aż do ostatniej chwili,
dzięki czemu pank kochankowie Miłości się uczyli.

Gdy z zespołem, który “!” się nazywał
płytę nagraliśmy, ów koncerty grywał
nie tylko w Krakowie, ale w innych miastach,
przez dwa lata Pasja wewnątrz nas nie gasła!
Niestety “proza życia” znów nas rozdzieliła.
Po ostatnim koncercie jakaś niewidzialna siła
popchnęła mnie jeszcze, dalej hen, na zachód
spełniać swe marzenia w wyuczonym fachu.
Zarówno miłosnym jak i tym muzycznym
i tak się znalazłem w Amsterdamie magicznym.
Zanim jednak wreszcie ostatecznie tam trafiłem
we Francji i Szwajcarii trochę czasu spędziłem.
Najpierw do Grenoble z Polski “autostopem”
dojeżdżam na koncert magiczny, no a potem
poznaję tam dziewczynę, z którą razem śpimy,
na zewnątrz, na zamku, gdyż nie ma tu zimy.
Nazajutrz wracamy do klubu z samego rana
i z “Sangre de muerdago”, kierunek – Lozanna,
gdzie zostaję dłużej przez jakieś dwa tygodnie,
w międzyczasie jeżdżąc po kraju swobodnie.
Później były Niemcy i koncert w Baden-Baden,
następnie Kolonia, z której się zabieram razem
z szalonym kierowcą ogromnej ciężarówki.
Do Nijmegen w Holandii, gdzie dookoła krówki
wszędzie się tam pasą gdzie okiem nie sięgnąć,
i stąd do Amsterdamu, podziwać jego piękno.
A raczej by zacząć spełniać swoje marzenie
kolejne, które tworzą nasze wspólne korzenie:

Niech wszyscy turyści w końcu raz zobaczą,
że ten cały skłoting właśnie tu się zaczął.
W latach sześćdziesiątych minionego wieku
gdzie normalnym było życie pośród ścieków,
brudu oraz syfu, który ludzi otaczał
sytuacji w mieście, gdzie nie jeden rozpaczał.
Wszystko się zaczęło w takiej atmosferze,
oparte na zaufaniu i na wspólnej wierze
w to, że mogą zmienić obecny stan rzeczy
i po sześćdziesięciu latach dziś nikt temu nie zaprzeczy.
Dlatego też i dzisiaj ten ruch jest wyśmiewany,
gdyż jest w stanie zagoić wszelkie ludzkie rany
w jednym wspólnym celu, jakim jest dach nad głową,
będący prawem wszystkich, nie tylko tych co mogą
zapłacić pieniędzmi za “luksus” mieszkania.
(Zaś resztę się zmusi do ciągłego pożyczania)
Poza tym największym dla władzy zagrożeniem
jest samoorganizacja wiedziona wspólnym celem,
gdyż jak pokazały już z historii nam przykłady,
gdy ludzi są zjednoczeni, tam władza nie da rady.
A właśnie w skłotingu największym sukcesem
jest organizacja ludzi nie uzyskana przymusem.
Nazajutrz, więc kolejny pustostan otwieramy
i przez dwa miesiące już mieszkać gdzie mamy.
Kolejnym jest garaż, gdzie pięć ciężarówek
w salonie może tam parkować zaraz obok łóżek.
I po dwóch miesiącach znów w zespole śpiewam,
“Diesel Breath” się nazywa, w którym to wylewam
swe osobiste żale na temat świata wokół.
Jak i alternatyw, do życia nieco z boku
tego krwiożerczego, zabójczego systemu,
(kapitalizmem zwanym) i właśnie dzięki temu,
poszukiwania szczęścia w tym zdychającym świecie.
(Pomysłów na życie, których to nie znajdziecie
w codziennej dawce kłamstw z telewizora,
mydlącą nam wciąż oczy, które otworzyć pora.
W przeciwnym razie będziemy niewolnikami,
jak owce, co na rzeź idą z niewidocznym kajdanami).

Debiut koncertowy już po dwóch miesiącach,
z moją starą przyjaciółką, więc tu jest gorąco.
(Evą, która kiedyś w “Makiladoras” śpiewała
teraz w “Noodweer” na perkusji świetnie grała).
Pierwszą mini-trasę zaś już po roku gramy.
Najpierw w Liege, a później jedziemy do Ljubljany.
Na “Tovarna Rog⁶⁴”, jeden z najstarszych skłotów,
który wciąż istnieje mimo ciągłych kłopotów.
Oprócz nas gra jeszcze tam sześć różnych kapel
od Ameryki po Azję – normalnie wieża Babel!
Cała zaś impreza to kilkudniowe zaślubiny
pewnego chłopaka i pewnej dziewczyny,
którzy są naszymi dobrymi znajomymi,
więc w świetnej atmosferze tam się bawimy.
Później wracamy zaś prosto do domu
odpocząć po trasie, do naszego Amsterdamu.
By po roku czasu płytę w końcu nagrać
i konkretną trasę po Europie zagrać.
W międzyczasie gramy koncerty po kraju,
Belgii i Szwajcarii, ludzie nas rozpoznają,
zdobywamy coraz więcej doświadczenia.
Kontaktów w każdym kraju i tak od niechcenia
ruszamy w pierwszą trasę: Belgia, Francja i Hiszpania
w pierwszym tygodniu stycznia, po dwóch latach grania.
Pierwszy koncert w domu, konkretnie za ścianą
naszej sali prób w “Nowy rok”, o czwartej rano,
więc zabawa wysmienita, wszyscy ciepło nas przyjęli
i już po tygodniu trasę żeśmy rozpoczęli.
Najpierw Lille i koncert świetny jak na sam początek trasy
towarzystwo jest konkretne, do rana są wygibasy.
Później Lyon, a tam spotykam znajomych swoich starych,
więc wieczór jest wyśmienity pełen świetnej atmosfery.
Kolejny koncert w Marsylii, który zaś Nat robiła,
moja francuska kochanka, co do nas dołączyła
na pięć dni i pojechała z nami do Barcelony,
gdzie koncert był na urodzinach “La jungli⁶⁵”, szalonych
Graliśmy w sobotę, a w piątek już tam byliśmy,
poza tym w niedzielę koncertu nie graliśmy.
Więc przez cały weekend spędzony w Barcelonie
bawiliśmy się setnie, aż za dobrze, bo po niej
prawie wszyscy z nas się wnet rozchorowali
a tu nas czekają gigi cośmy je zaplanowali.
Więc czas się ogarnąć i dzisiaj do Tuluzy
na koncert ruszamy w towarzystwie mej muzy,
z którą się rozstaję już zaś następnego dnia.
Po naszym koncercie w Montpelier, gdzie grać
przyszło mi pierwszy raz w życiu chorym
z gorączką i tym bólem gardła potwornym.
Pomimo tego dałem radę i już teraz wiem
jak należy śpiewać w tym stanie, zaś bowiem
nie jest lekko, gdy ból gardła nie ustaje.
(A ja je jeszcze drażnię i zdrowego udaję).
Kolejnego dnia jedziemy do Perpignan,
gdzie koncert w “Barcelonie”, bo tak się zwał
klub, w którym graliśmy i wszystko było świetnie
zdrowie do nas wróciło, więc bawimy się setnie.
Następnego dnia w St. Etienne zaś znowu
problemy zdrowotne się odzywają, więc powód
by wcześniej zakończyć imprezę wieczorem
jest zrozumiały i trzeba spać pójść w porę.
Nazajutrz gramy we Francji, w mieście Dijon
gdzie na “Les Tenerries⁶⁶” zagraliśmy show.
W piątęk wieczorem, o trzeciej nad ranem,
po którym chyba każdy był naszym fanem.
Do tego spotykam tam też Gerome’a,
znamy już się lata, więc sprawa wiadoma
i jako, że jutro nie mamy nigdzie koncertu,
zostajemy dzień dłużej w tym samym miejscu.
Ostatni koncert na trasie gramy w Antwerpii,
na jej obrzeżach dokładnie, w tawernie
i zaraz po jego zagraniu wracamy
do domu, gdzie na następną trasę czekamy.
Dwa tygodnie zimą dały nam popalić,
więc kolejną trasę probujemy ustawić
w samym środku lata na bałkanach gorących.
Takie punkowe wakacje, nam również będące,
doskonałą okazją do koncertów grania
oraz festiwali, a także się tam opalania.
W tamtej części kontynentu, jak mówią, starego,
więc pod koniec lipca jedziemy tam dlatego.
Pierwszy koncert na trasie, z kolei już trzeciej
graliśmy w Utrechcie, na tutejszym skłocie
razem z hiphopowcem polskiego pochodzenia.
“Miraho” się nazywa, nie wychodzi z podziemia
lat już dobrych kilka, grając świetne koncerty
i do tego przekaz Brat ma bardzo konkretny.
Dnia już następnego w “Haus-Minusch⁶⁷” koncert gramy,
który robi Pip – mój kumpel i z jego bendem gramy.
Nazywa się “Żyto”, co koncert świetny zagrał,
a kolejnego dnia zaś jedziemy na “Schrottbar⁶⁸”.
Miejsce to jest dla nas bardzo dobrze znane,
pół roku wcześniej tam grać nam było dane,
więc i ludzie, którzy na koncert dziś przyszli,
dostali, czego chcieli i zadowoleni wyszli.
Kolejny zaś koncert dziś w Lozannie gramy.
Dwie godziny jazdy, więc niedaleko mamy.
Do tego impreza robiona jest na zewnątrz,
na skłotowanych działkach, lepiej jest niż wewnątrz.
Grać szczególnie podczas lata upalnego
gdy słońce w twarz praży, więc wolę dlatego
koncerty grać wtedy na otwartej przestrzeni,
gdzie wszyscy z koncertu są zadowoleni.
Na środku placu wysoka palma sobie stała
a tuż obok niej drabina trzymetrowa leżała,
więc ja przez mikrofon w tej to właśnie chwili
poprosiłem ludzi by tą drabinę podstawili.
Po czym momentalnie na drzewo się wdrapałem
i z ośmiometrowej palmy tam sobie śpiewałem.
Zabawa znakomita była też po koncercie,
gdy koleżanka grzyby przyniosła w kopercie
zebrane z pobliskich gór tutaj dookoła,
niestety ktoś z okolicy policję zawołał.
Zjawili się dość licznie o czwartej nad ranem,
zamykając imprezę bezdyskusyjnym banem.
Z racji, że to miejsce już lata istniało,
a wszystkim zabawy wciąż było mało,
do pobliskiej kuchni się wszyscy przenosimy,
gdzie wewnątrz przy gramofonie dalej się bawimy.
Nazajutrz jest ognisko i relaks po zabawie,
a dnia następnego oddajemy się wyprawie.
Po pożegnaniu z ekipą do Churu ruszamy
i dzisiaj muzeum Giger’a tam zwiedzamy.
Wrażenie niesamowite wprost nie do opisania,
i jako, że dzisiaj nie mamy koncertu do grania
jedziemy, bez pośpiechu, do Włoch wieczorkiem
gdzie zatrzymujemy się nad pobliskim jeziorkiem.
Nazajutrz z rana kąpiel wprost orzeżwiająca,
gdzie wszędzie temperatura jest bardzo gorąca.
Dziś przez chorwackie góry droga nasza wiedzie
nad morzem, serpentynami, “Diesel Breath” jedzie.
Na dwudziestą trzecią już edycję festiwalu
największego na bałkanach, gdzie koncerty grają
zespoły z całego świata na dziedzińcu ogromnym
opuszczonych baraków, będących od końca wojny
siedzibą wszelkiej masy artystów tutejszych.
Gdzie za kilka godzin zaczyna grać pierwszy
punkowy zespół, co się nazywa “Shin”,
a my, z tonikiem, zimny spożywamy gin.
Napój idealny na tutejsze warunki pogody
na takim festiwalu, nie zapominając wody
od czasu do czasu łyknąć, gdyż nazujutrz
ból głowy nie do opisania i tego się naucz
i Ty, bowiem w czterdziestostopniowym
upale kac jest przeżyciem wręcz fazowym.
Pierwszy dzień “Monte paradiso⁶⁹” umyka niespostrzeżenie,
w sumie zobaczyłem tylko trzy zespoły na scenie.
Za to jeden z nich wgniótł mnie totalnie w ziemię:
“M.D.C.” z Ameryki, więc do dziś ich cenię.
Poza tym wieczorem podczas posiłku wspólnego
poznaję ich gitarzystę, tego od którego
dzień później dostaję płytę ich w prezencie,
więc coś o ich przekazie też mam dziś pojęcie.
Drugiego dnia najpierw zwiedzamy stare miasto,
zamek i podziemia, ruiny teatru, co nas to
specjalnie nie zajęły, więc wkótce wracamy,
po smacznym obiedzie wkrótce koncert gramy.
Ale jeszcze za nim do tego zaś doszło
zespół przed nami zagrał wręcz bosko!
“Deer in the headlights”, bo tak się nazywali
z Bośni przyjechali i świetne show zagrali.
Po nich był nasz koncert i po ich przedstawieniu
cały gig zagrałem na podwójnym podnieceniu.
Raz, że ten festiwal, na którym tam graliśmy
miał swojską atmosferę, tak to odczuliśmy.
Dwa, że zespół, w który się wcześniej wsłuchiwałem
koncert grał przed nami, porównywalny z szałem.
Tak, więc cały występ był bardzo udany,
nawet gdy padało publika poszła w tany.
Chcąc też choć przez chwilę poczuć tej euforii
ze sceny zeskoczyłem tańcząc pogo historii.
Po czym zaś z powrotem na nią się wdrapalem
czym wszystkim obecnym bardzo podziękowałem.
Po naszym koncercie czas na odpoczynek,
pogawędki z ludźmi oraz lokalny trunek,
którym tutaj jest smaczna rakija domowa,
po której nazajutrz strasznie boli głowa.
Może przez to właśnie, że zapomniałem wody
szczęśliwie sytuację ratują mroźne lody,
które spożywamy w drodze na pobliską plażę,
gdzie też zostajemy dni parę. O czym marzę
tylko jak do Puli właśnie tam wjechaliśmy.
Teraz mamy wakacje o jakich marzyliśmy.
Sierpień się już zaczął, więc skwar się leje z nieba,
a my na opuszczonej plaży. Dokładnie czego trzeba,
by spędzić mile czas z okolicznymi punkami
i w połowie tygodnia do Zagrzebia się z nami
zabiera koleżanka, mieszkająca na “Medice⁷⁰”,
a jutro gramy koncert w nieodległej Suboticy.
Zanim tam jednak w końcu zaś dojechaliśmy,
na granicy kontrola jakiej się nie spodziewaliśmy.
Gdyż podróżujemy podczas wielkich zmian w Europie,
gdy miliony ludzi traciło swe życie się topiąc
w morzu próbując znaleźć dom dla siebie i swojej rodziny
uciekając przed wojną, co wybuchła nie z ich winy.
Resztę zatrzymywano na wszelkich granicach,
zmuszając wszystkich do koczowniczego życia.
Jako, że Serbia nie jest w Unii Europejskiej,
na tej granicy można zobaczyć sceny dantejskie.
Ale nie będę tu teraz o tym rozprawiał,
“Gdzie serce, tam dom mój” – jak Cyceron mawiał,
a moje serce zawsze tam, gdzie muzyka,
oby jak najdalej od księdza, czy polityka.
W końcu po przekroczeniu “żelaznej” granicy
jesteśmy nareszcie już w Suboticy.
Atmosfera jest przyjemna, nawet ciut za bardzo,
polskie punki serbskim alkoholem przecież nie pogardzą
i w wyniku tego nasz koncert niezbyt był udany,
ale ludzie, co na niego przyszli byli zaś uradowani.
W przeciwieństwie jednak do mnie, gdyż nazajutrz tutaj
czeka mnie nie miła wieść, a raczej pokuta.
Następnego dnia w południe budzę się na zewnątrz klubu
bez dowodu i portfela, a w głowie wciąż “łubu-dubu”.
Pierwsze co, to do Belgradu jedziemy do ambasady
organizować papiery na resztę naszej wyprawy.
Niestety dziś jest piątek, i do tego popołudnie.
Mogę wrócić w poniedziałek dopiero. No! Zaś cudnie!
Jutro mamy koncert grać, hen daleko na Słowacji
a ja w Serbii tu utknąłem podczas szalonych wakacji.
Jak już wcześniej wspominałem Serbia nie jest Unii członkiem
więc wyjechać bez dowodu nie da się, gdy jesteś pionkiem.
Zwykłym szarym, nic nie znaczącym obywatelem.
Jednak moja karma działa, więc się z Tobą tu podzielę
informacją, którą w ten sam dzień otrzymujemy
o dowodzie i portfelu, które jutro odbierzemy.
Zaś z tego samego miejsca, w którym koncert graliśmy,
ale najpierw do Nowego Sadu na gig pojechaliśmy.
Koncert był na festiwalu, atmosfera znakomita
i nazajutrz wpierw po dowód, znów nas Subotica wita.
Po odbiorze swoich rzeczy Serbię w końcu opuszczamy,
po węgierskiej stronie w “Balatonie” zaś najpierw pływamy.
A wieczorkiem na słowackim festiwalu jesteśmy nareszcie
który pod względem atmosfery przoduje (chcecie wierzcie,
lub nie) moim skromnym zdaniem w całej tu Europie
a zwiedziłem już ich trochę, “FFud Fest⁷¹” jest na topie!
Stary kemping ze zjeżdżalnią, dzisiaj chyba już nieczynną,
niedaleko Bratysławy, wszystko jest jak być powinno:
atmosfera wyśmienita, słoneczko wciąż praży
w takim miejscu zagrać koncert nie jeden by marzył.
Tak jak i ja pięć latemu, gdy pierwszy raz tam byłem
poznałem tych wszystkich ludzi i prześwietnie się bawiłem.
Koncert gramy o północy, tuż pod koniec festiwalu,
ale i tak zabawa przednia jest jak na nie jednym balu.
Latam sobie podczas niego, noszony tam na rękach
przez publikę, która nawet w upalną noc nie wymięka.
Nazajutrz dzień bez koncertu spędzamy zaś na relaksie
w pobliskiej tu restauracji w miłym towarzystwie, jak się
później okazało, rodziców naszych promotorów,
z którymi zabawa przednia trwała aż do późnego wieczoru.
W poniedziałek pożegnanie i koncert w Havlickuv Brod’zie
gramy na świeżym powietrzu, gdzie nie ma mowy o głodzie,
bowiem takie smaczne danie, jakie nam zaserwowali
właściciele tego klubu, będziemy długo wspominali.
Mimo, że był poniedziałek i koncert w ostatniej chwili
robił tam nam “nieznajomy” ludzie świetnie się bawili.
Nazajutrz zaś wcześnie rano, zmuszeni do opuszczenia
“nieznajomego” mieszkania, nad jeziorem ukojenia
pojechaliśmy zaś szukać. Leczz słoneczko i insekty
przepędziło nas dość szybko i do Nachodu, gdzie, gdy
już tam zaś dojechaliśmy, koncert graliśmy w “Bazzenie⁷²”
i tej samej nocy po nim zaś urodzin było czczenie.
Następnego dnia na kacu i podróż w palącym słońcu
do czeskiej stolicy, gdzie koncert graliśmy na końcu
naszej całej letniej trasy, która trwała kilkanaście
dni szalonych, podczas których bawiliśmy się i właśnie
dzisiaj nastał kres wyprawy, którą trzeba uczcić było,
więc daliśmy z siebie wszystko, nawet mimo, źe nie było
za dużo tam ludzi w środę w Pradze, w klubie metalowym.
Siódme poty wylaliśmy, jak przystało na punkowy
zespół, który z Amsterdamu przyjechał tam koncert dać,
żeby każdy, kto tam był mógł ten wieczór zapamiętać.

Ostatnią taką wyprawę odbyliśmy po trzech latach,
gdyż przez rok nie graliśmy, szukając wariata.
Który by grał na perkusji i jeździł z nami w trasy,
bowiem poprzedni perkusista za dużo grymasił.
Na całe szczęście znaleźliśmy go bardzo szybko
i płytę nagraliśmy, gdyż ruszał się dość gibko.
W rok czasu od zmiany i już następnego lata
w Portugalii czekała nas koncertowa data.
Lecz zanim na koniec Europy polecieliśmy
wpierw czternaście koncertów w roku zagraliśmy:
Amsterdam, Hagę, Utrecht oraz Liege
odwiedziliśmy nie raz. A oprócz nich też
graliśmy w Brukseli, Eindhoven, Londynie
więc pamięć o nas tak szybko nie zginie.
Do tego dzieliliśmy scenę z weteranami
punkrocka, którego słuchaliśmy latami:
od “Discharge⁷³“, “Subhumans⁷⁴” czy “Crude SS⁷⁵
po “Moskwę⁷⁶“, “Disorder⁷⁷” i “The Varukers⁷⁸“.
Łącznie zagraliśmy ponad sto koncertów
w sześć lat po Europie z rocznym momentem
na chwilę oddechu, by się zregenerować,
zebrać swoje siły i znów ciszę zaatakować.

Podróż tą odbyliśmy z naszymi kumplami:
“Suicidade” – amsterdamskimi punkami
tym razem samolotem. W Portugalii na skłotach
można było usłyszeć naszego punkrocka.
Akurat w tym czasie też były urodziny
jednego chłopaka i jednej dziewczyny,
którzy tam koncerty nam zorganizowali,
więc wyprawa cała była na głębokiej fali.
I to nie tylko w dosłownym sensie tego zwrotu,
gdyż podczas koncertów hektolitry potu
tam zaś wylaliśmy z siebie podczas lata,
aż dziw, że przetrwała tam nie jedna chata.
Do tego poznałem tamtejszą jubilatkę
z którą spędziliśmy romantyczną randkę.
Kilka dni na plaży zbliżyło nas do siebie
i wraz z Dilar było nam jak w siódmym niebie.
Niestety później przyszedł czas na rozstanie
i dnia ostatniego było wspólne płakanie
na lotnisku, gdzie się zaś pożegnaliśmy
i do domów wszyscy bezpiecznie wróciliśmy.

Żeby tu nie było zaś zbyt monotonnie,
chronologię zostawię tym, co piszą o wojnie.
Jako, że ja tutaj rozprawiam o Miłości,
więc kosmiczny chaos teraz tu zagości.

⁶⁴”Tovarna Rog” – jeden z najstarszych skłotów zlokalizowany w budynku po starym browarze w Ljubljanie, stolicy Słowenii, znany szcególnie z organizacji wszelkich imprez artystycznych tj. koncertów, festiwali, wernisaży, happeningów itp. [przypis autorski]
⁶⁵”La jungla” – jeden z najstarszych skłotów zlokalizowany w starym ogrodzie botanicznym w Barcelonie, stolicy Katalonii, znany szcególnie z organizacji wszelkich imprez artystycznych tj. koncertów, festiwali, wernisaży, happeningów itp. [przypis autorski]
⁶⁶”Les Tenerries” – jeden z największych i najstarszych francuskich skłotów zlokalizowany w Dijon, znany szcególnie z organizacji wszelkich imprez artystycznych tj. koncertów, festiwali, wernisaży, happeningów itp.. . [przypis edytorski]
⁶⁷”Haus-Minusch”- Najstarszy skłot na miasteczku studenckim, zlokalizowany w Mainz, znany szcególnie z organizacji wszelkich imprez artystycznych tj. koncertów, festiwali, wernisaży, happeningów itp. [przypis autorski]
⁶⁸”Schrottbar” – jeden z najstarszych i największych skłotów, zlokalizowany w szwajcarskim miasteczku Biel, znany szcególnie z organizacji wszelkich imprez artystycznych tj. koncertów, festiwali, wernisaży, happeningów itp. [przypis autorski]
⁶⁹”Monte paradiso” – największy i najstarszy festiwal d.i.y. hc/punk na bałkanach, organizowany rokrocznie w Puli. [przypis autorski]
⁷⁰”Medica” – jeden z największych i najstarszych skłotów zlokalizowany w Zagrzebiu. [przypis autorski]
⁷¹”FFud Fest” – nazwa dorocznego festiwalu d.i.y. hc/punk organizowanego na starym kempingu na Słowacji. [przypis autorski]
⁷²”Bazzen” – nazwa klubu muzycznego zlokalizowanego w starym basenie w czeskim Nachodzie znanego z organizacji d.i.y. hc/punk koncertów. [przypis autorski]
⁷³”Discharge” – legenda angielskiego punkrocka, zespół aktywny od 1977r.
⁷⁴”Subhumans” – legenda angielskiego punkrocka, zespół aktywny od 1980r.
⁷⁵”Crude SS” – legenda szwedzkiego punkrocka, zespół aktywny od 1982 r.
⁷⁶”Moskwa” – legenda polskiego punkrocka, zespół aktywny od 1983 r.
⁷⁷”Disorder” – legenda angielskiego punkrocka, zespół aktywny od 1980 r.
⁷⁸”The Varukers” – legenda angielskiego punkrocka, zespół aktywny od 1979 r.